niedziela, 24 sierpnia 2014

5 kwietnia 2015

5 kwietnia 2015

Stawiłem się pod willą, i nie mogłem uwierzyć. Dlatego spojrzałem drugi raz na adres. Lauren sama nie była na to przygotowana. Weszliśmy na posiadłość i od razu dorwała nas gromada dzieci.

- Dzieciaki nie przestraszcie naszych gości! – usłyszałem pana Jose na co się zaśmiałem – Idźcie do cioci Carmen, przygotowuję dla was zabawę w ogrodzie.
- Hura! – i już ich nie było
- Przepraszam za nich, ale w mieście nie mają dużo miejsca do zabaw. Za to tutaj mogą szaleć ile się da.
- Bardzo ładny dom. – zauważyła Laura, za co podziękował
- Moja żona wszystko sama zrobiła. Ogród i dodatki. Ja jedynie podlewam. Tylko na tyle mi pozwala.
- A ty już na mnie narzekasz? – zaśmiała się pani Carmen, więc i z nią się przywitałem – Miło, że już jesteście. Pokoje już czekają.
- Dziękujemy bardzo. To miła chwila odpoczynku po tak ciężkiej pracy.
- Słyszałam, że książka dobrze się sprzedaje. – wzięła mnie pod ramię prowadząc do środka – Polecam ją wszystkim znajomym. I mam nadzieję, że nie zrazi się twoja przyjaciółka do naszej rodziny, bo organizujemy mały zjazd.
- To my się tylko zwaliliśmy na głowę. – od razu rzuciłem a ona mnie uciszyła i zobaczyłem Carmen biegającą z dzieciakami
- Musisz poczekać, aż dzieciaki zasną. – zaśmiała się – Wtedy będziesz mógł z nią porozmawiać.

W sumie miałem wrażenie, że donna Carmen wie, ale nie chce nic mówić. Bo w końcu to nie jej sprawa. Ale Carmen się z nami przywitała, ale i tak musiała wracać do zabawy z kuzynostwem. W dodatku zasnęły dzieciaki dosyć późno i kiedy wszyscy dorośli siedzieli w salonie to zobaczyłem Carmen na tarasie, więc sam do niej poszedłem.

- Jesteś dobra w zabawy z dzieciakami.
- Cóż trochę tego kuzynostwa mam. – zaśmiała się – Spacer? – na co pokiwałem głową ruszając za nią – Więc co tam u ciebie?
- Jak wiesz wydałem książkę. Nie było łatwo, bo wydawcy mnie odrzucali. Nie podobało im się to, że nie opisałem żadnej sceny łóżkowej.
- Myślałam, że chcieli wiedzieć coś więcej o mnie. – zaśmiała się
- Miałem opisać twoją osobę w inny sposób? – a ona zaprzeczyła – A co u ciebie?
- Na studiach jest jak jest. Zaliczyłam praktyki, które okazały się naprawdę cudowne. Nauczyłam się tylu nowych rzeczy, że aż głowa boli. No i poznałam też dużo osób.
- Pracowicie jak widzę. I powiem ci, ze jest miło. Teraz, że mogę z tobą porozmawiać po hiszpańsku.
- Po angielsku również. – zaśmiała się – A co z narzeczoną?
- Rozeszliśmy się. – westchnąłem patrząc przed siebie – Emma chciała czegoś więcej, ustatkować się na miejscu. A ja nie jestem na razie typem, który mieszka w jednym miejscu całe życie. Nie zaprzeczam, że kiedyś mogę stać się takim facetem, ale na razie wolę bywać to tu, to tam.
- Szkoda.
- Wiem, na dodatek domyśliła się. Twój wachlarz zajmuję jedno z najważniejszych miejsc w moim gabinecie. Przynosi mi szczęście. Ale jak chcesz to mogę ci zwrócić.
- Nie, kto wie może kiedyś znowu dla ciebie zatańczę. – zaśmiała się – I wtedy nie będę miała wachlarza.
- Do tej pory żałuję, że nie nagrałem tego. Byłaś wtedy niesamowita. – od razu rzuciłem na co się zarumieniła! Więc zdziwiony na nią spojrzałem – Nie uwierzę, że potrafisz się rumienić!
-  Nie marudź. – mruknęłam – Nie przywykłam do chwalenia.
- Witaj w klubie. Do tej pory jak twoja babcia mnie chwali to nie wiem co powiedzieć.
- Lubi cię. Przeczyta twoją książkę bardzo szybko. Mimo problemów z oczami. – zaśmiała się – Moja rodzina przeczytała, kiedy powiedziała, że jest to o naszym wujku. Każdy wie, ale nikt nie zna całej historii.
- Nie opisałem jego historii. Tylko krótką część. – a ona pokazała mi mostek gdzie usiadła na barierce – Chociaż przyznam się, że spodobało mi się to. No wiesz, odkrywanie czegoś nowego i pisanie. Kiedy zaczynałem to nie przypuszczałem, że tak szybko mi to pójdzie. No i Lauren, uwierzyła we mnie.
- Spałeś z nią? – zbiła mnie z tropu, ale od razu pozbierałem się
- Nie.  Ona raczej wolałaby spać z tobą. – zaśmiałem się a ona zdziwiona spojrzała – Jest zresztą już w związku z inną kobietą.
- Teraz rozumiem. – zaśmiała się – Zresztą nie dziwi mnie to, ponoć działam tak na innych.
- Oczy. – zauważyłem – One tak działają i twój sposób bycia. Doskonale wiesz jak korzystać ze swoich atutów.
- To dobrze bo mam zamiar to wykorzystać przez jakiś czas.
- Masz kogoś? – przyjrzałem się jej uważnie, a ona ze śmiechem zeskoczyła
- Owszem, mam na oku chłopaka, który zostanie tu na jakiś czas, aby napisać biografię moich dziadków. Jeszcze go o to nie poprosili, ale oficjalna propozycja zostanie podana jutro. Na obiedzie.
- Ja? – zawołałem za nią bo ta oczywiście, że ruszyła przodem
- Pomyśl. A kto wie, może wachlarz przyda się szybciej niż myślisz.


Rzuciła zaczepnie na co się zaśmiałem. Bo z nią naprawdę nic nie wiadomo, ale propozycja zaintrygowała mnie. I w sumie byłoby ciekawie napisać biografię tak ważnych osób w kulturze hiszpańskiej, a zwłaszcza w Andaluzji. Więc wiedziałem, że trzeba porządnie przemyśleć jutrzejszą propozycję. 

&&&

Goodbye my lover, goodbye my friends... więc tak zakończyłam kolejne opowiadanie, chyba już 40 :D więc czas na emeryturę... przyszedł czas dla mnie, na kilka poważnych decyzji. Dlatego postanowiłam skończyć z pisaniem, ostatnio miałam wrażenie, że się wypaliłam. że to co piszę, nie pochodzi z mojego serca. Kiedy zaczynałam jakąś historię, od razu wiedziałam co należy pisać, jaki będzie przebieg wydarzeń, a ostatnim czasem po prostu męczyłam się. A tego nie chcę, nie chce obudzić się pewnego dnia i dojść do wniosku, że zgubiłam sens w tym wszystkim. Pisanie opowiadań, to nie jedyna rzecz którą muszę pożegnać. Kiedy ktoś robi milion rzeczy na raz, musi pewnego dnia spasować w niektórych dziedzinach... a ja, muszę odnaleźć na nowo sens i siebie samą w tym co robię. Na razie będę tylko na moim "modowym" blogu, czas skupić się tylko na jednej rzeczy, jednak to nie znaczy, że nie będę czytać waszych opowiadań. Mimo, że czasem nie komentuje to i tak czytam. Dlatego śmiało możecie do mnie wysyłać powiadomienia na gg. 

niedziela, 17 sierpnia 2014

3 kwietnia 2015

3 kwietnia 2015

Nie powiem, ale byłem poddenerwowany i to bardzo. Moja książka była już gotowa i czekała tylko na podpisywanie. I to było w tym wszystkim najbardziej stresujące. Lindsay była naprawdę pomocna. Starała się jak mogła przez ostatnie miesiące. Działała na dwóch frontach, tu w Szkocji ale także w Hiszpanii. Siedziałem właśnie w moim rodzinnym mieście, w księgarni do której często chodziłem. Dzisiaj był dzień, kiedy podpisywałem po raz pierwszy swoją książkę, która o dziwo dobrze się przyjęła w moim kraju. Później miałem jechać do Londynu, i stamtąd do Hiszpanii. Podpisywałem książkę w Madrycie i miałem jeszcze w Barcelonie, ale od razu powiedziałem, że najważniejsze dla mnie miasto to Sevilla. To wszystko się tam zaczęło, dlatego po Madrycie od razu jechałem do Andaluzji. W sumie byłem ciekawy, czy ktokolwiek z rodziny Carmen się pojawi, albo i ona sama.

- A ty o czym myślisz? – usłyszałem Lindsay więc się tylko uśmiechnąłem
- O tym, jak bardzo zmieniło się moje życie.
- Nie tylko twoje. – zaśmiała się – Ta książka odmieniła życie kilku osób.

Przyznam szczerze, że podpisywanie książek było miłym uczuciem, ale też wyczerpującym zajęciem. Ręka mi odpadała, a tu jeszcze musiałem dalej podpisywać. Nie marzyłem naprawdę o niczym innym, jak o tym, aby zaszyć się w swoim mieszkaniu. W Londynie nie było lepiej. I w sumie zastanawiałem się czy czasem nie napisać do Jose i go poinformować o tym, że podpisuję książkę. Ale o dziwo to właśnie on do mnie napisał z gratulacjami. Zapowiedział, że przyjdzie z dziadkami na co się uśmiechnąłem, bo była to miła wiadomość. Dlatego już pewniej podpisywałem w Madrycie książki i nawet moja agentka zauważyła, ze do Sevilli jadę z szerokim uśmiechem i dużym podekscytowaniem.

- Mogę zadać ci osobiste pytanie? – zauważyła kiedy siedzieliśmy w pociągu
- Jasne. – przyjrzałem się jej czekając na pytanie
- Kiedy się poznaliśmy, nie pytałam o Carmen, która ci pomogła. Doszłam do wniosku, ze to wymyślona postać. W każdej historii romantycznej potrzebna jest kobieta.
- Carmen to kobieta z krwi i kości. – zaśmiałem się – Jej dziadkowie są najlepszymi przyjaciółmi, a raczej byli…
- Przyjdzie na podpisywanie książki?
- Nie wiem, nie utrzymuję z nią kontaktu. Chociaż jej brat poinformował mnie o tym, że będzie wraz z dziadkami. To naprawdę para miłych staruszków, którzy kochają się całe życie. Polubisz ich.
- A twoja narzeczona? – spojrzała na mnie uważnie, a ja już wiedziałem o co jej chodzi
- Rozstaliśmy się. – westchnąłem – Po pierwsze to chciała czegoś innego od związku niż ja. A po drugie to przeczytała książkę. Połączyła kilka faktów i się rozstaliśmy. Ale zapewne o tym już wiesz.
- Domyśliłam się kiedy nie było jej na podpisywaniu książki. Ale bardziej byłam ciekawa Carmen. Jeszcze nigdy nie czytałam o tak tajemniczej kobiecie w książce. Dobry duszek, który pomógł i znikł.
- Carmen nigdy nie znika. – zauważyłem – Pojawia się wtedy kiedy sama tego chce.
- Rozumiem. Ale pewnie liczysz na to, że ją spotkasz. – zauważyła, więc musiałem przyznać jej rację

Zatrzymaliśmy się w tym samym hotelu w którym to wszystko się zaczęło. Miałem nawet ten sam pokój. Z czego się tylko zaśmiałem, ale nie byłem w stanie wysiedzieć długo w hotelu. Lindsay była zajęta, więc sam poszedłem się przejść i moje kroki skierowały się w stronę klubu. Miguela nie było, więc musiałem obejść się bez rozmowy, tylko zamówiłem sobie piwo i zadowolony patrzyłem jak dwie kobiety tańczyły flamenco. Do tej pory pamiętałem jakie show zaserwowała mi Carmen. W dodatku na dnie torby miałem jej wachlarz. Nie wiem dlaczego, ale czułem, że to właśnie on przyniósł mi szczęście.

Na drugi dzień wstałem dosyć wcześnie, wyszykowałem się i ruszyłem wraz z Lindsay do kafejki w której miałem podpisywać książkę. Usiadłem na swoim miejscu i się zaczęło, ale w pewnym momencie zobaczyłem Jose, więc przeprosiłem wszystkich i do nich podszedłem.

- No, no jaka frekwencja. – zaśmiał się junior z którym od razu sobie uścisnąłem dłoń
- Sam się dziwię. – zauważyłem, witając się z panią Carmen, która tylko mnie przytuliła i wycałowała w oba policzki
- Babcia byłaby z ciebie dumna. Chociaż mój wzrok nie należy do tych wyśmienitych, to przeczytałam całą książkę jednym tchem. Bardzo romantyczna i prawdziwa.
- Dziękuję. – powiedziałem wbity w podłogę bo na ich opinii chyba zależało mi najbardziej – I tak jak obiecałem nie wspomniałem nic poza granicę o waszej rodzinie.
- Moja wnuczka jest trochę zawiedziona, że napisałeś o niej tak mało. – zaśmiał się pan Jose - Ale wracaj do podpisywania, fanki czekają.
- Ale zanim pójdziesz, chcielibyśmy cię zaprosić do nas, do naszego domu. Możesz zabrać swoją narzeczoną.
- To mój wydawca, ale z miłą chęcią przyjmę zaproszenie.
- W takim razie Jose cię zabierze. W końcu wraca do treningów. – poklepała wnuczka z uczuciem po klatce piersiowej na co się zaśmialiśmy

Ale jednak wróciłem do podpisywania książek i nie powiem, ale teraz czułem się zupełnie inaczej. Na luzie. W dodatku Lindsay zgodziła się ze mną jechać na „wieś”. Już w sumie kolejka do mnie się zmniejszała  i cieszyłem się z faktu, że zaraz będę mógł odpocząć, ale na samym końcu przed sobą zobaczyłem Carmen. Nic się nie zmieniła od kiedy ją ostatni raz widziałem, podeszła tylko do stolika na co się do niej szeroko uśmiechnąłem co odwzajemniła.

- Myślałem, że się nie pojawisz. – rzuciłem po hiszpańsku
- No cóż, wolę spokój. – wzruszyła ramionami podając mi książkę – Uczyłeś się?
- Postanowiłem pójść do szkoły i się nauczyłem hiszpańskiego, ale pewnie nie w takim stopniu jak ty go znasz. Ale z twoimi dziadkami się dogadałem.
- W oryginalnej książce też znajduję się taka dedykacja, czy tylko w wersji hiszpańskiej? – nachyliła się nad stołem więc na nią spojrzałem
- W obu. Teraz bym wiedział co napisałaś, a tak to musiałem poprosić o tłumaczenie sąsiadki w samolocie. Nie chciałem, aby ktokolwiek doszukiwał się czegoś o tobie, więc pomyślałem, ze wystarczy ta dedykacja.
- Gdzie Emma?
- James, musimy już uciekać. – przy moim boku pojawiła się Lindsay, więc je sobie przedstawiłem
- Milo mi poznać tą Carmen, która mu pokazała walkę z bykami i pomogła.
- Dziadkowie mi kazali. – zaśmiała się na co dałem jej kuksańca w bok – Ale ok ja uciekam, mam spotkanie.
- Jasne, a spotkamy się jeszcze?
- Słyszałam o zaproszeniu. – puściła mi oczko na co się do niej uśmiechnąłem i zostaliśmy sami
- Teraz dobrze wiem, że Carmen to nie fikcja i miedzy wami doszło do czegoś więcej, dlatego nie pisałeś o niej zbyt dużo.
- Ceni sobie swoją prywatność.


niedziela, 10 sierpnia 2014

3 grudnia 2014

3 grudnia 2014

Byłem wściekły. Od kiedy wróciłem z Sevilli cały czas mam pod górkę. Mojemu wydawcy niby książka się podobała, ale co do czego to kazał mi zmieniać większą część. Więc po prostu porzuciłem wydanie książki na jakiś czas. Nie chciałem wydać książki, która zdecydowanie nie należała do mnie i nie mówiła o historii jaką poznałem. W dodatku nie rozumiałem, dlaczego według nich nie sprzeda się aż tak dobrze.  Nie w każdej musi być ostry wątek romansu i szczegółowo opisanej sceny łóżkowej. W sumie nie wiedziałem jak to było w tamtych czasach. I nie zamierzałem zagłębiać się w sceny łóżkowe z moją babcią w roli głównej. A o swojej przygodzie opisywać raczej nie chciałem. Owszem dedykacja była dla rodziny Carmen. Ale to wystarczyło. Był krótki wątek o niej, ale tylko krótki. Nie miałem zamiaru opisywać naszej gorącej nocy, nie tylko ze względu na Emmę, z którą dalej mieszkałem, ale zdecydowanie widywaliśmy się rzadko, od kiedy non stop siedziała w kafejce. A ja starałem się jak mogłem ciągnąć koniec z końcem. W końcu byłem reporterem wojennym. Dlatego zastanawiałem się nad tym, czy aby nie przyjąć nowej oferty pracy. Która wiązałaby się z wyjazdem na kilka miesięcy. Tylko jak miałem oznajmić to mojej narzeczonej? Właśnie miałem w głowie gotową formułkę kiedy usłyszałem telefon. Zdziwiony na niego spojrzałem i nie znałem tego numeru, ale jednak odebrałem

- James Collins, słucham?
- Dzień dobry, nazywam się Lindsay Rodney. Jestem wydawcą w Book of Marks.
- Dzień dobry. W czym mogę pomóc?
- Otrzymaliśmy kilka miesięcy temu pana książkę. I nie będę obijać w bawełnę. Chciałabym ją wydać. Bardzo mi się spodobała, i oczywiście potrzebne jest kilka poprawek.
- Przykro mi, ale nie zamierzam wydawać książki jeśli ma być aż tyle poprawek. Od kilku miesięcy starałem się ją wydać w takiej formie jaka jest. Bez seksu i ostrego romansu. I kiedy wszyscy mnie odsyłali z kwitkiem, postanowiłem zaniechać ten pomysł. Wydam za własne pieniądze tylko dwie wersję. Dla moich rodziców i dla rodziny, która mi dużo pomogła w napisaniu historii. Dziękuje bardzo za informację, ale jest już nieaktualna. – rzuciłem i chciałem się już wyłączyć
- A co jeśli bym powiedziała, że chodzi mi tylko o drobne zmiany. Taka jak stylistyka i kilka momentów. Chodzi mi raczej o dopisanie jakiś ubarwień jak na taką książkę przystało, a nie suchych faktów jak to dziennikarz wojenny musi pisać.
- Naprawdę? Bez żadnych dodatkowych szczegółów?
- Owszem, nie interesuje nas seks. Tylko historia prawdziwej miłości. Do pasji, i drugiego człowieka. I owszem, jesteśmy zainteresowani wydaniem również tej książki w języku hiszpańskim. W końcu ta historia dotyczy również tego kraju.
- Naprawdę? Jesteście zainteresowani moją książką?  - zdziwiony aż wstałem ze swojego miejsca
- Tak. Więc kiedy byśmy mogli się spotkać, aby omówić wszelkie szczegóły?
- Kiedy państwo chcą. Ja jestem wolny codziennie.
- Dobrze, w takim razie jesteśmy umówieni jutro na pierwszą. Odpowiada termin?
- Oczywiście. Mam coś ze sobą przynieść?
- Drugą kopię książki, aby mógł pan wiedzieć o co mi chodzi z drobnymi poprawami.
- Dobrze, w takim razie jesteśmy umówieni w?
- O pierwszej, w siedzibie wydawnictwa. Proszę przyjść na drugie piętro, i poszukać pokoju z moim nazwiskiem.
- Dobrze. – rzuciłem i się wyłączyłem

Nie powiem byłem w takim szoku, ze nie wiedziałem co mam zrobić. Straciłem nadzieję, a tu coś takiego. W dodatku nie mogłem wysiedzieć w mieszkaniu, więc od razu pojechałem do knajpki Emmy i widziałem ją za barem. Zdziwiona na mnie spojrzała, więc z uśmiechem pociągnąłem ją na bok.

- Dostałem to.
- Ale co? – zdziwiona na mnie spojrzała
- Chcą wydać moją książkę w tej formie jaka jest.
- Naprawdę? – a ja jedynie pokiwałem głową, że tak – To wspaniała wiadomość! Kiedy się z nimi spotykasz? – przytuliła mnie mocno na co się aż zaśmiałem
- Jutro. Kurczę, każdy mnie odrzucał a ci chcą taka książkę jak ja ją widzę.
- Świetnie! W końcu będę mogła ja przeczytać. Pamiętasz? Obiecałeś mi, dostanę ją do ręki, kiedy ktoś zechce ją wydać.
- No tak, ale chcą ją również wydać po hiszpańsku. Będę musiał wysłać wszystkim z specjalną dedykacją.
- Nie martw się nimi, ciesz się tym, że dostaniesz taką szansę. Już nie będziesz narażony na odłamki albo bomby.
- Emma, nie zapominaj, że jestem dziennikarzem wojennym. Nikt nie wie czy za dwa miesiące nie pojadę gdzieś.
- Nie możesz po prostu zacząć pisać książki? Nie tak trudno jest wymyślić jakiś romans.
- Nie w tym rzecz, sama dobrze o tym wiesz. Ale nie chce się kłócić w miejscu publicznym. – rzuciła wracając do swojej pracy

W tym momencie czułem się niepotrzebny, więc po prostu machnąłem ręką i sobie poszedłem. Musiałem pobyć chwilę sam. Dlatego poszedłem na grób mojej babci. Kupiłem jej ulubione kwiaty i tylko rzuciłem „dziękuje”. Gdyby nie to, że zapisała mi to w testamencie to na pewno bym nie pojechał do Barcelony i nie poznał wszystkich. Ale z drugiej strony denerwowałem się, i to bardzo jutrzejszym spotkaniem. I miałem nadzieję, ze naprawdę im się podoba tak jak jest.

Sądny dzień, wstałem dosyć wcześnie i po raz kolejny drukowałem swoją książkę. Spakowałem wszystko co było mi potrzebne i wyszedłem bez śniadania. Miałem spotkanie dopiero na pierwszą, ale postanowiłem odwiedzić jeszcze mojego przyjaciela. Chociaż on był zdecydowanie wczorajszy, ale jak się okazało był na imprezie w nowym lokalu. Wrócił dopiero co z Japonii więc nie dziwiłem się, że pierwsze co to poszedł do knajpy.

- Dlatego najlepiej być samemu niż z kimś. Jesteśmy wolnymi strzelcami, dzisiaj możemy być tutaj, a jutro gdzie indziej. Ale nie, ty chciałeś wchodzić w poważny związek.
- Wiem o tym. Czasem żałuję, ale z drugiej strony wiem, ze mam do kogo wrócić. Tyle tylko, że Emma coraz bardziej mówi o byciu razem, tutaj. A nie gdzie indziej. Ostatnio widziałem zdjęcia mieszkań do kupienia.
- A nie sukien ślubnych? – zaśmiał się, a ja tylko rzuciłem, że to nie śmieszne – Więc lepiej powiedź mi dlaczego nie chcesz zrobić tego kolejnego kroku?
- Bo nie jestem szczery w stosunku do niej. – westchnąłem, a ten mi się przyjrzał – Poznałem w Sevilli dziewczynę, dużo mi pomogła.
- Nie mów, że zdradziłeś! Ty?! – zaśmiał się, a ja pokiwałem głową – Ładna chociaż?
- Śliczna. – zauważyłem – Bezpośrednia, mądra. Inna od Emmy. Napisałem krótką wzmiankę o niej w książce.
- Ale mnie zachęciłeś do przeczytania. – zaśmiał się – Nie masz jej zdjęcia?
- Mam. – westchnąłem wyciągając telefon, gdzie miałem jej zdjęcie ze szpitala
- Uła, gorąca sztuka. Wolna?
- Tak. Jednak nie szuka związku. Po śmierci ojca czuję się zagubiona i unika poważniejszych związków.
- Byłeś z nią tak krótko, a tyle o niej wiesz? Czy ty czasem nie pojechałeś tam napisać książkę o swojej babci?
- Owszem, ale ona mi pomagała. To samo z siebie wyszło. Nie mogłem jej wygonić z pokoju.
- Mogłeś, ale nie chciałeś. Na tym polega różnica. I zastanów się czy dalej chcesz być w tym związku, jeśli boisz się zaangażowania na wyższym poziomie. A teraz przyjacielu uciekaj na spotkanie i daj mi znać jak poszło.

W sumie to miał rację, jak chciałem zdążyć to powinienem już wyjść. I co najważniejsze nic nie zepsuć. Pojechałem metrem do wydawnictwa i trochę mi zeszło, zanim znalazłem odpowiedni pokój. Zapowiedziałem się i zaraz w drzwiach pojawiła się miła i ładna blondynka. Uśmiechnąłem się do niej, co odwzajemniła i zaprosiła do środka.

- Wiem, jestem młoda. Ale książka mi się bardzo podoba i co najważniejsze mój szef sam ją polubił i w końcu przeczytał. – zauważyła
- Dziękuje. – rzuciłem na co zdziwiona na mnie spojrzała – Wysłałem tą książkę w czerwcu do wszystkich wydawnictw. I dopiero wy się odezwaliście i chcecie wydać to tak jak jest.
- Nie ma co zmieniać. To śliczna książka, mówiąca o prawdziwej miłości. Naprawdę pojechałeś do Sevilli aby to napisać?
- Tak. Pojechałem tam bez niczego, tylko z adresem baru. Odnalazłem rodzinę, która była mocno związana z głównym bohaterem.
- Podziwiam, ale za to mogę wydać tą śliczną książkę. Ma w sobie wszystko to, co potrzebne. Tylko jak już mówiłam musimy dopisać kilka opisów do niektórych momentów. Bo za bardzo wieje nudą.
- Mam nadzieję, ze nie chodzi o sceny łóżkowe. – mruknąłem na co się zaśmiała
- Nie. Rozumiem, że nie chcesz o tym pisać. Nikt by nie chciał.
- Więc co to za momenty?


Przesiedziałem z nią trzy godziny. Nie powiem, ale była sympatyczna i znała się na tym co robi. Z czego byłem zadowolony bo mogłem powierzyć swoje dzieło w dobrych rękach. Umówiła mnie już z wydawca w Madrycie, który miał zająć się moją książką na tamtym rynku. Jak na pierwszy dzień to miałem dużo informacji do przyswojenia, i w sumie kiedy wróciłem do domu to od razu usiadłem z laptopem i zacząłem pracować nad książką. Emma w sumie dała mi święty spokój, bo sama czytała. Obiecałem jej, więc teraz mogła w końcu dowiedzieć się nad czym pracowałem w maju. Wyłączyłem laptopa, bo i tak już była godzina dosyć późna. Emma spała z książką na łóżku, więc wyciągnąłem ją z jej dłoni i zauważyłem, że jest akurat na momencie gdzie opisałem Carmen. Sam przeczytałem ten fragment z uśmiechem. Do tej pory miałem wachlarz, wisiał na ścianie w moim biurze. Położyłem się spać, ale długo myślałem nad tym co powiedział mi przyjaciel. 

piątek, 1 sierpnia 2014

11 maja 2014

11 maja 2014

Gdybym mógł to bym spał dłużej, ale niestety mój telefon dawał o sobie znać, więc od razu za niego złapałem i nie patrząc na wyświetlacz odebrałem.

- Tak?
- Witaj kochanie, widzę, że obudziłam.
- Hej. Położyłem się naprawdę późno, a dzisiaj mam wielki finał. Spotykam się z całą rodziną i wiem, że tego nie pochwalasz, ale wybieram się na corridę. Na wielki finał. – zauważyłem a ona westchnęła
- Czyżbyś starał się zostać miłośnikiem walk z bykami? Byłeś ich przeciwnikiem.
- Owszem, ale oni się tak tym podniecają. No i ta para staruszków jest naprawdę miła. Jose junior to samo.
- Kochanie cieszę się, że pisanie książki idzie ci tak łatwo, ale nie chce abyś przez to się zmienił. Wiem jaki miałeś kontakt z babcią, jak nie chciałem w ogóle do niej zadzwonić, albo napisać kartkę urodzinową. Nie zmieniaj się ze względu na swoją nieżyjącą babcię. Dobrze, że jutro wracasz do domu, zapomnisz o swojej wyprawie do Sevilli.
- To nie ma nic wspólnego z tym, że moja babcia się do mnie nie odzywała. Specjalnie zapisała mi to w testamencie, wiedziała, że będę starał się poznać prawdę. – powiedziałem i przypomniało mi się jak o tym mówiła Carmen – Jako moja partnerka powinnaś przynajmniej tolerować to co robię. Może nie jest to związane z moim zawodem, to nie wojna. Ale historia równie ciekawa, w dodatku mam przy sobie ludzi, którzy znają prawdę. Znają moją babcię, a raczej kobietę której ja nie znałem. Jutro wracam do domu, ale nie chcę się teraz kłócić. – zauważyłem i się po prostu wyłączyłem

Musiałem przygotować się na wielki finał, dlatego wziąłem szybki prysznic, spakowałem swoją torbę i z uśmiechem wyszedłem. Ze sobą miałem również aparat, aby porobić zdjęcia. Ale nie powiem to co zobaczyłem tak mnie wmurowało w ziemię, że nie wiedziałem co mam zrobić. To, ze cała rodzina była ubrana w tradycyjne stroje to ok, ale nie przypuszczałem, że pojawi się aż tyle ludzi. A oni będą w świetle reflektorów. Niektóre osoby chciały zrobić sobie zdjęcie z nimi. Ale z tego co zauważyłem, to nie było wśród nich Carmen. Podszedłem do towarzystwa i od razu dorwała mnie donna Carmen.

- Przyszedłeś. – uśmiechnęła się do mnie – Już myślałam, że jednak stchórzyłeś, albo jesteś naprawdę wielkim przeciwnikiem corridy.
- W sumie to zostałem zaproszony jeszcze przez jedną osobę i nie mogłem odmówić.
- No tak mój wnuczek chce się popisać.
- Właściwie to zaprosiła mnie Carmen. – zauważyłem a ona zdziwiona na mnie spojrzała
- Ooo przedstawiam ci moje córki. Maria, najlepszy rzecznik prasowy i specjalista od wizerunku. Julia, najlepszy psycholog w mieście i Lauren – nasza gwiazda flamenco.
- Tak myślałem, że ktoś jednak poszedł w pani ślady, ale Carmen nie chciała powiedzieć.
- Moja chrześniaczka jest skryta bo nie chcę chwalić się swoim talentem. Tyle tylko, ze wolała odciąć się od wszystkiego, od flamenco i od walki z bykami.
- Lauren, musisz ją zrozumieć. – rzuciła z tego co zapamiętałem Julia
- Ale idziemy do środka, idziesz z nami? – zapytał pan Jose
- On czeka na Carmen. Więc możemy iść, znają drogę. – uśmiechnęła się do mnie co odwzajemniłem, chociaż słyszałem jakieś szepty

Zastanawiałem się dlaczego Carmen nie pojawiła się z całą rodziną. I w sumie trochę głupio się czułem tak stojąc pod wejściem i nie wiedziałem kiedy się pojawi bo nie miałem jej numeru telefonu. Ale zagadka sama się wynurzyła za rogu. Ujrzałem dziewczynę w długiej czarnej sukni. I nim się zorientowałem to przede mną stała Carmen.

- Coś nie tak? – zapytała spoglądając na swój strój
- Nie, wyglądasz ślicznie. Nie powinienem chyba tego mówić, ale czarny dobrze na tobie leży.
- Nie tylko czarny. – rozłożyła wachlarz, który okazał się czerwonym dodatkiem – Ale wszyscy już są?
- Tak. Przywitałem się z twoją mamą i ciociami. Wyglądają na miłe i dowiedziałem się coś o twoim talencie do flamenco.
- Zamknij się i podaj mi ramię. – zauważyła dając mi kuksańca – Jak będziesz miły to może ci pokażę co nie co z tego talentu.
- Trzymam za słowo. – przepuściłem ją pierwszą w drzwiach i nie powiem, ale widok jej gołych pleców zrobiło na mnie wrażenie bo nie powiem, ale to było coś… tatuaż się odznaczał przy upiętym koku i takim dekolcie z tyłu.
- Więc jak wiesz walka składa się z kilku części więc mam nadzieję, że nie znudzisz się po pierwszej, albo nie uciekniesz. A za każdą udaną akcje wołamy „ole” musisz dotrwać chociaż do występu moich. – uśmiechnęła się do mnie co odwzajemniłem
- Nie bój się, w takim towarzystwie dam radę. A i mogę robić zdjęcia? – na co pokiwała głową, że tak
- Ale nie rób zdjęć mojego tyłka. Nie mam nic do niego, ale nie rób tego.

Zaśmiałem się serdecznie bo ona naprawdę była bezpośrednia. Weszliśmy do loży i nie powiem, ale to co zobaczyłem po raz kolejny mnie wmurowało w podłożę. Wszystkie siedzenia były zajęte, i wszyscy tu żyli walką. Czułem się trochę jak obcy w tym towarzystwie, ale za to mogłem robić zdjęcia. Ukradkiem udało mi się zrobić zdjęcie Carmen z jej ciocią, tancerką flamenco. Oczywiście zostałem zaproszony na imprezę po walce w klubie w którym tak często bywałem i pomyślałem, że byłoby miło pożegnać się również z Miguelem, który dużo mi pomógł. No i zaczerpnąć trochę flamenco na żywo, a nie tylko na youtubie. Tyle tylko, że w pewnym momencie wydarzył się wypadek. Javi akurat walczył z bykiem i nieźle go poturbował. Carmen od razu wstała i nim się obejrzałem to już jej nie było, i nie przypuszczałem, że kobieta może tak szybko poruszać się w długiej sukni i na wysokich obcasach.

- Idź za nią. Zapewne idzie do szpitala. – zauważył Jose senior więc się szybko zebrałem

Ale niestety nie mogłem jej dorwać, więc trochę błądziłem po uliczkach, aż w końcu znalazłem szpital. Nawet byli bardzo pomocni i mi powiedzieli gdzie leży toreador, ale nie było to trudne. Ponieważ na korytarzu stało ich chyba z siedmiu w tradycyjnych strojach, już miałem podejść do nich kiedy zauważyłem Carmen. Była lekko przybita i smutna. Nie wiem dlaczego, ale postanowiłem zrobić im kilka zdjęć z ukrycia. Niestety moje zboczenie zawodowe dało o sobie znać. Ale podszedł do nich lekarz, więc sam wyszedłem z ukrycia. Nic nie rozumiałem, ale kiedy widziałem widoczną radość po innych, zrozumiałem, że jest dobrze.

- Tylko ma złamaną rękę i rozcięty łuk brwiowy. Debil miał szczęście. – mruknęła
- To chyba dobrze co?
- Moja siostrzyczka chciała powiedzieć, że się cieszy. – zaśmiał się Jose – Pewnie uważasz, że to idiotyczne, tyle osób w poczekalni w takim stroju.
- Nie, zdziwi cię to pewnie, ale nie. W sumie to nie widziałem jak walczyłeś. Pobiegłem za Carmen do szpitala, ale ją zgubiłem, tak samo jak drogę w uliczkach.
- Nic nie szkodzi. Dorwałem go, bo gdybym tego nie zrobił to mój przyjaciel dałby mi nieźle po tyłku. Ale wracamy do siebie, mam nadzieję, że będziesz na imprezie?
- Tak. Postaram się przynajmniej. – zauważyłem
- Rozumiem, że Carmen zostanie tu do późna, ale daj spokój przyjdź. – pokiwałem jedynie głową i zostałem sam na sam z dziewczyną
- Nie przyjdziesz?
- To mój przyjaciel, posiedzę z nim. Szkoda tylko, że nie pożegnam się z tobą chociaż jednym drinkiem.
- Pożegnania w szpitalu mają też inny urok. – uśmiechnąłem się do niej – Javi ma się dobrze, to się teraz liczy. Chociaż muszę przyznać, że ty masz niezłe zdolności. Biec tak szybko w takich butach, podziwiam. – rzuciłem na co się zaśmiała – Musze przyznać, że podobała mi się dzisiejsza lekcja historii. Już nigdy nie powiem, że jesteście zabójcami. Bo zaczynam rozumieć o co w tym wszystkich chodzi. Również miło było cie poznać, w sumie to do tej pory pamiętam jak wpadłaś do mnie do pokoju.
- Nie lubię pożegnań, kojarzą mi się to z odejściem na zawsze. – szepnęła – Więc zakończmy po prostu na buziaku w policzek i mocnym uścisku. – powiedziała, na co spełniłem jej prośbę i mocno ją przytuliłem
- To była dla mnie przyjemność spędzić z tobą czas. Jesteś dobra nauczycielką i towarzyszką.
- Cieszę się, że mogłam pomóc. – dała mi buziaka w policzek – Obiecuję, że przeczytam książkę.

Uśmiechnąłem się do niej i zostawiłem samą. Szybko wróciła do Sali przyjaciela. W sumie sam nie wiedziałem co mam zrobić, dlatego pojechałem do knajpki i zakręciłem na imprezę. Nie powiem, ale było to dla mnie zupełnie coś nowego. W klubie zobaczyłem zupełnie inny świat. Wspólna radość, w dodatku taniec flamenco mocno zapisał mi się w pamięci. Tylko żałowałem jednego, że nie było z nami Carmen i nie mogłem zobaczyć jak tańczy. Z tego co słyszałem to zapowiadała się nawet na światową tancerkę, ale przestała. Nie powiem, ale była jedną wielka chodzącą tajemnicą. W sumie jako, że jutro wracałem do domu, to musiałem się pożegnać. Czekała na mnie walizka do spakowania. Chociaż nie było łatwo pożegnać się z wszystkimi, o dziwo Jose dał mi swój numer telefonu i zaprosił mnie z Emmą. Dopiero wtedy pomyślałem o swojej narzeczonej z którą rano nie pożegnałem się za miło. Dlatego kiedy tylko przekroczyłem próg pokoju to od razu wykręciłem do niej numer.

- Przepraszam, przesadziłam rano. – westchnęła
- Nie masz za co przepraszać. Sam nie byłem bez winy.
- Wiem. Ale jutro wracasz i wszystko wróci na normalny tryb. Bo przyznam się, że tęskniłam.
- Jutro już wracam. Mam już wszystko spakowane.
- W takim razie czekam. – ale usłyszałem pukanie do drzwi
- Muszę kończyć, mam gościa.
- O tej porze? – a ja otworzyłem drzwi i zobaczyłem Carmen – Halo jesteś tam?
- Hiszpanie balują do późnej nocy. Ale muszę  kończyć, do zobaczenia jutro. – wyłączyłem się – Mówiłaś, że nie lubisz pożegnań.
- Wiem, ale nie mogłam być sama. Zostałam wygoniona ze szpitala, a wszyscy radują się z wygranej. – rzuciła wchodząc do środka – I zabawne, ale jedynym miejscem gdzie chcę być  jest ten pokój.
- No cóż w tym momencie mam małe deja vu. Tyle tylko, że w innej sukience i w innych okolicznościach.
- Nie wparowałam do ciebie zła. – odezwała się – Wpadłam bo chcę spędzić z tobą noc. Chociaż zapewne nic z tego bo zaraz się wykręcisz, że kogoś masz. Choć tak naprawdę to gówno mnie to obchodzi. Jak to mówią wakacyjna przygoda.
- Wow. – rzuciłem w niemałym szoku
- Wiem jestem zbyt bezpośrednia. Nie raz mi o tym mówiono, ale cóż. Taka już jestem. Więc? Zamierzasz do mnie podejść i wykorzystać fakt, że dziewczyna sama przyszła do twojego pokoju? Czy będziesz stać  tak jak kołek i się we mnie wpatrywał?
- Nie chcę cię krzywdzić. – zacząłem a ona podniosła jedną brew do góry
- Jak chcesz. – rzuciła ruszając w moim kierunku, ale zamiast do mnie podejść to złapała za klamkę – Szkoda, ale cóż. Znajdę kogoś innego w klubie. W takim razie żegnam.
- Carmen. – westchnąłem łapiąc ją za dłoń ale to był błąd, bo spojrzała na mnie z dołu i po prostu utonąłem w tym spojrzeniu

Sam nie wiem jakim cudem, przyciągnąłem ją do siebie mocno i pocałowałem. Nasze usta szalały w jednym rytmie, dłonie nie wiedziały gdzie mają spocząć, a nogi same skierowały się w stronę łóżka. O dziwo pozbycie się sukni nie było żadnym problemem. Tak samo jak reszty ubrań. Nigdy nie przywiązywałem większej uwagi do tego, że podczas seksu można było czuć cos takiego. Albo może z Carmen było to coś wyjątkowego. Dziewczyna doskonale wiedziała jak działa na facetów, wiedziała jak uwieść. Ułożyłem się wygodnie na plecach podkładając sobie poduszkę pod głowę, ciekawy co powie, ale ona jedynie położyła głowę na mojej klatce piersiowej i się uśmiechnęła – szczerze. Sam odwzajemniłem gest i po prostu szepnąłem.

- Zatańcz dla mnie.
- Jestem naga. – zauważyła ze śmiechem, na co podałem jej koszulę więc szybko ją ubrała, a ja włączyłem muzykę

Jej ciocia zaczarowała mnie, ale nie wiem co mogłem powiedzieć o Carmen. Po prostu siedziałem jak zahipnotyzowany. Potrafiła nadgarstkiem zrobić wszystko i widać było, że w tańcu opowiada jakąś historię. I żałowałem, że nie pokazała mi tego tańca w sukni, ale kiedy złapała za wachlarz to myślałem, że zaraz go zgubi, ale pomyliłem się. Doskonale wiedziała jak nim operować i zapewne siedziałem jak ten głupek z otwartą buzią, ale byłem w szoku. I nie rozumiałem dlaczego rzuciła taniec, jeśli miała talent i urok. Widać w tym co robi, że po babci dostała to co najcenniejsze. Na dodatek tańczyła sama z zamkniętymi oczami, więc wiedziałem, że w myślach przeżywa coś, co jest odzwierciedleniem ruchów. Ale w pewnym momencie przestała i usiadła mi na kolanach.

- Jesteś niesamowita. – szepnąłem przyciągając ją do siebie – Niesamowita. – powtórzyłem całując ją na co zamruczała

Tym razem zmęczenie dało o sobie znać, więc szybko zasnąłem, ale kiedy się przebudziłem Carmen dalej spała obok mnie. Spojrzałem na zegarek i wskazywał czwartą rano. No cóż, o dziesiątej miałem samolot więc powinienem się ogarnąć. Spojrzałem na dziewczynę i zobaczyłem jej tatuaż na karku. Dałem jej tam buziaka i poszedłem do łazienki wziąć prysznic. Kiedy wyszedłem to widziałem ją jak ubierała swoją sukienkę, więc się z nią przywitałem.

- Hej, powinnam się zbierać. Zapewne niedługo i tak wyjeżdżasz na lotnisko więc nie będę przeszkadzać.
- Owszem, o dziesiątej mam samolot, a jeszcze nie spakowałem do końca walizki.
- W takim razie bezpiecznego lotu. I powodzenia z książką. – uśmiechnęła się do m nie co odwzajemniłem
- Nie chce zapeszać, więc nie podziękuje. I dziękuje za wczoraj. To było dla mnie…
- Ciii… - przyłożyła palec do moich ust – Niech zostanie tak jak jest. Powodzenia. – szepnęła dając mi ostatniego całusa, którego odwzajemniłem

Nim się obejrzałem to zostałem sam w pokoju. Westchnąłem tylko bo w tym momencie nie bardzo chciało mi się wyjeżdżać. Ale kiedy spakowałem swoją torbę, to postanowiłem pościelić, a raczej zaścielić łóżko. Kiedy poprawiałem poduszkę, to zobaczyłem jej wachlarz wraz z karteczką napisaną po hiszpańsku. Uśmiechnąłem się pod nosem i zapakowałem to do torby, a karteczkę do kieszeni. Nie miałem w tym momencie czasu, aby przetłumaczyć, więc postanowiłem zrobić to w samolocie. Szybko się wymeldowałem i pojechałem taksówką na lotnisko, bo zdecydowanie nie chciałem błądzić autobusami. Odprawa i już siedziałem w samolocie. Byłem właśnie nad Hiszpanią, kiedy przypomniałem sobie o karteczce. Szybko ją wyciągnąłem z kieszeni i zacząłem zastanawiać się co napisała. W sumie nie rozumiałem dlaczego po hiszpańsku, a nie po angielsku. Ale z pomocą przyszła mi o dziwo kobieta, która siedziała obok. Chyba widziała przez ramię, ze nie rozumiem wszystkiego, więc bez pomocy słownika mi przetłumaczyła:
 „Żaden dzień się nie powtórzy, nie ma dwóch podobnych nocy, dwóch tych samych pocałunków, dwóch jednakich spojrzeń w oczy.”

Uśmiechnąłem się pod nosem, bo teraz rozumiałem. Zostawiła mi wachlarz, abym nie zapomniał. Chociaż nie wiem czy byłbym w stanie po takim show jakie mi zafundowała tańcząc flamenco i po spędzonej nocy. Carmen Ordonez Fernandez na pewno pozostanie w mojej pamięci. 

sobota, 19 lipca 2014

10 maj 2014

10 maj 2014

Kiedy się przebudziłem, to byłem wtulony w Carmen, która jeszcze spała. Wieczorem dałem jej swoją koszulkę, aby nie świeciła mi gołym tyłkiem przed nosem. Nie powiem, ale było na czym oko zawiesić. Carmen była śliczną dziewczyną i bardzo bezpośrednią. Widać było, że łapie chwilę. Ale jednak wyswobodziłem się i poszedłem do łazienki. Korzystając z okazji wziąłem szybki prysznic i ubrany wyszedłem do sypialni, gdzie akurat budziła się do życia Carmen.

- Dzień dobry. – uśmiechnąłem się do niej co odwzajemniła – Mam nadzieję, że dobrze się spało. Chociaż łóżko nie należało do tych najwygodniejszych.
- No cóż, starość. Ale mi się o dziwo spało dobrze.
- Łazienka jest wolna, więc możesz z niej skorzystać i trzeba zwolnić pokój.
- Aj zero w tobie romantyzmu. – westchnęła wstając z łóżka i się przeciągając – Chociaż sprawdziłeś o której mamy pociąg?
- Nie, ale zaraz to zrobię.

Zostałem sam i od razu złapałem swój telefon, aby znaleźć odpowiednie połączenie. Na dodatek długo nie musiałem czekać na Carmen bo ogarnęła się w bardzo szybkim tempie. Zebraliśmy się i postanowiliśmy coś zjeść. Znalazła dosyć szybko miłą knajpkę, gdzie zamówiła nam śniadanie.

- Więc co zamierzasz zrobić po powrocie?
- Mam spotkanie z dziewczynami. No a od jutra na corridzie i koniec. Wracam do rzeczywistości.
- Czyli?
- Studia. Moja mama uważa, że wykształcenie to podstawa. Mój brat również studiuje. Nakaz. – zaśmiała się
- Więc co studiuje toreador i jego siostra?
- Turystykę i weterynarię.
- Studiujesz turystykę?
- Ja weterynarię. – zaśmiała się – Nie wyglądam na taką co zna się na tych typowo medycznych sprawach? Ale uprzedzając twoje pytanie to nie mogłam już walczyć, więc postanowiłam leczyć. Muszę mieć praktyki teraz.
- Z bykami? – na co pokiwała głową – Ale powiem ci, że dobre jest to typowe hiszpańskie śniadanie z tego regionu. W hotelu jadałem głównie kanapki.
- Jesteś zbyt ostrożny. Jedzenie w hotelu jest bardzo dobre. Zaufaj mi, ale i tak już wracasz do domu. W poniedziałek?
- Tak. I mam dużo do zrobienia. Muszę spotkać się z wydawcą, a jeszcze otwarcie knajpki.
- No cóż, zawsze tak jest jeśli chodzi o powrót z wakacji. Bo nie powiedziałabym, że jesteś tu dla pracy. Bo w końcu tylko przepytujesz moich dziadków.
- Nie martw się, dam wam spokój od poniedziałku. Zapomnicie o takim jednym szkocie, który przyjechał dowiedzieć się coś więcej o własnej babci.
- Teraz nie uważam tego za głupi pomysł. Myślę, że babcia specjalnie zapisała ci to w testamencie. Sama bym pojechała szukać duchów. Jesteśmy z tych ludzi, co chcą znać prawdę. – zauważyła zostawiając mnie samego na co się zaśmiałem pod nosem bo miała racje

W sumie w drodze powrotnej nic nie mówiliśmy. Ona zajęła się sobą, pisała non stop przez telefon i w końcu zaczęła rozmawiać, ale rozumiałem co drugie słowo. Mówiła zdecydowanie za szybko w swoim rodzinnym języku i miałem wrażenie, że skraca każde słowo. W sumie starałem się nie słuchać co mówi, więc skupiłem się na pisaniu. Miałem przy sobie swojego tableta, więc nie było problemu. A wena przyszła, i to bardzo szybko. W sumie pozostało mi tylko napisanie końcowych rozdziałów. Ale tym zajmę się już w drodze powrotnej do domu, albo już w swoim mieszkaniu. W sumie ciekawiło mnie, gdzie tym razem pojadę. Bo na pewno nie będę siedział w jednym miejscu. Kiedy dojechaliśmy do Sevilli to od razu wysiedliśmy na peronie.

- W takim razie dziękuje za towarzystwo. I uciekaj do dziewczyn. – uśmiechnąłem się do niej
- Do zobaczenia jutro. Wiem, że może to głupio zabrzmi, albo nieetycznie. Ale zostaniesz moim partnerem na jutro? Przyjdziesz ze mną?
- Partner?
- Tak. Nie zostawię cię samego sobie w paszczy lwa.
- Jeśli mnie zapraszasz, to z miła chęcią przyjmę zaproszenie. Mam przyjechać po ciebie?
- Nie trzeba. Spotkamy się na miejscu, czekaj na mnie przy wejściu.
- Masz to jak w banku. Nawet wiem o której się rozpoczyna wszystko. – uśmiechnąłem się do niej, zarazem puszczając okiem
- Więc do zobaczenia. – dała mi buziaka w policzek na co zdziwiony na nią spojrzałem – I również dziękuje za przejażdżkę. Było miło.


I nim się obejrzałem, to byłem już sam. A Carmen zaginęła w tłumie innych ludzi. Nie powiem, ale było miło. I byłem ciekawy, o co jej chodziło, kiedy powiedziała, że będzie mnie bronić w paszczy lwa. Nie myślałem, że jej rodzina jest taka zła. Wróciłem do swojego pokoju hotelowego i usiadłem ponownie na łóżku pisząc. W sumie tak się w to zagłębiłem, że ominąłem kolację. Kiedy poczułem zmęczenie, spojrzałem na zegarek, który wskazywał drugą w nocy. Miałem kilka połączeń nieodebranych, a w dodatku wiadomości od mojej dziewczyny. Na pewno już śpi, więc napisałem jej wiadomość, że odezwę się rano. I przepraszam, że nie odbierałem, ale pisałem. Miałem nadzieję, że mi to wybaczy. Na dodatek dobrze, że na noc zawsze wyciszała telefon, bo jakby jej tak zadzwonił i obudził to na pewno byłaby na mnie wściekła. W dodatku postanowiłem iść spać, aby być wypoczętym na jutrzejsze spotkanie z Carmen, jako jej partner. W sumie nie wiedziałem jak powinienem się ubrać. Cała rodzina będzie ubrana w tradycyjne stroje, więc nie mogę iść w jeansach i koszulce. Dlatego przeszukałem swoją walizkę i znalazłem jedyną koszulę, której nie miałem na sobie. Do tego spodnie i byłem gotowy. Zmęczony wróciłem do łóżka i po przyłożeniu głowy do poduszki, od razu zasnąłem. I tego było mi trzeba. 

&&&
Jedno opowiadanie się skończyło, więc czas dokończyć to:D 

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

9 maj 2014

9 maj 2014
Do niedzieli miałem jeszcze kilka dni, i kompletnie nie wiedziałem co robić. Dlatego siedziałem w pokoju i po prostu pisałem. Nawet nie przypuszczałem, że przyjdzie mi to tak szybko. Miałem już połowę książki, kiedy przyszła blokada. Mianowicie nie wiedziałem jak zabrać się za rozdział o hotelu w innej miejscowości. Byłem ciekaw, czy ten pokój dalej jest, dlatego po prostu spakowałem swoją torbę i poinformowałem o tym recepcję. Dostałem za to informację w który pociąg wsiąść i jak się dostać na dworzec. Tyle tylko, że kiedy chciałem wyjść z hotelu to zauważyłem Carmen.

- Hej, a ty co tu robisz? – zdziwiony na nią spojrzałem
- Nie miałam co robić. A i tak dziadkowie wysłali mnie do ciebie z tą paczuszką. – podała mi więc zdziwiony odwiązałem wszystko – Poprosili swojego przyjaciela, który zajmuję się naszym domem, aby przywiózł to z La Roda. Więc chyba jest to ważne.
- Dzięki, będę miał co czytać w drodze do Fuente da Piedra.
- Czyli jedziesz szukać? Fajnie.
- Jeśli chcesz możesz jechać ze mną, ale zapewne masz dużo obowiązków.
- W sumie nie mam co robić, do niedzieli mam wolne. – uśmiechnęła się – A z miłą chęcią się przejadę.
- Naprawdę? W takim razie, co do ciebie? Po rzeczy?
- Po co mi? Kupię po drodze.
- Jeśli tak, to idziemy. Musimy kupić jeszcze bilet i dostać się do hotelu.

Dzięki Carmen dojechaliśmy na dworzec szybciej niż jakbym błądził po mieście sam. Kupiła bilety i siedzieliśmy na swoich miejscach w pociągu. W planie miałem zamiar przeczytać to co mi dali jej dziadkowie, dlatego wyciągnąłem wszystko, bo i tak Carmen złapała za telefon i do kogoś pisała. Czytałem właśnie wycinki prasowe, gdzie na zdjęciu widziałem moja babcię, kiedy usłyszałem.

- Ładna. Taka typowa angielka.
- Masz coś do kobiet z mojego kraju?  - zdziwiony na nią spojrzałem, a ona się tylko uśmiechnęła
- No cóż. Mówi się, że angielki nie są ładne.
- Moja narzeczona jest. – rzuciłem pod nosem
- Nic o niej nie mówiłeś. Wiem tylko to, że nie podziela twojego entuzjazmu.
- No cóż. Moja babcia była na mnie zła, że poszedłem na dziennikarza wojennego. A moja narzeczona na początku była zła, kiedy jej oznajmiłem że z dnia na dzień jadę szukać duchów. Zwłaszcza, że ma teraz ciężki okres w pracy, bo zakłada knajpkę.
- Czyli ona chcę się ustatkować, mieć na miejscu wszystko, a ty skakać z kraju do kraju.
- Latać chyba. – zaśmiałem się a ona przewróciła oczami – Ale nigdy o tym tak nie myślałem. Jak dla mnie to po prostu knajpka.
- No cóż. Faceci nie czytają za dobrze znaków. Ale zamierzasz napisać książkę i co dalej?
- Nie wiem jeszcze. Ostatnio byłem w Iraku, no i teraz jestem tutaj i piszę książkę. Mam nadzieję, że mi to wyjdzie. Pisałem dzisiaj rano i dobrze mi szło, ale miałem blokadę kiedy doszedłem do rozdziału o hotelu.
- Jedziemy sprawdzić czy dalej jest ten pokój?
- Dokładnie, nie mogłem w necie znaleźć ich adresu.
- Czasem takie stare hotele nie mają stron internetowych. Ale trochę o nim słyszałam. I wiem gdzie się znajduje, niedaleko mieszkał mój były.
- Mieszkał?
- Tak, kiedyś mieszkałam w tym samym mieście co dziadkowie, ale po śmierci taty przeprowadziliśmy się do Sevilli.
- Ja mieszkam w stolicy i nie wiem czy dałbym radę przenieść się do jakiejś małej miejscowości, albo wsi.
- Owszem większe miasta dają nam więcej plusów, przyjemności. Ale wolę spokojniejsze miejsca. Wtedy mogę pomyśleć i się wyciszyć.

Uśmiechnąłem się do niej, bo nie powiem ale miło było jak się zaczynała przede mną otwierać. No i chyba to była nasza najdłuższa rozmowa od kiedy się poznaliśmy. Ale dojechaliśmy, więc jak posłuszny piesek szedłem za Carmen, która wiedziała doskonale gdzie iść. Tyle tylko, ze nie chciała wejść ze mną do hotelu. Miałem sam wszystko załatwić. Do ręki wziąłem rozmówki aby sobie jakoś poradzić, ale miałem szczęście, że na recepcji siedział chłopak, który mówił po angielsku. Tyle tylko, że pokój był zajęty. O tej porze nie było miejsca nigdzie, więc wyszedłem z niczym. Carmen siedziała na murku i się opalała, ale kiedy zasłoniłem jej słońce to od razu na mnie spojrzała.

- No cóż pokój jest, ale zajęty. Cały hotel jest zajęty do końca tygodnia.
- Nie możesz wejść nawet na chwilę? W końcu nikogo nie widać w tym hotelu. Od chwili kiedy tam byłeś tylko cztery osoby wyszły.
- Tak mi powiedział chłopak siedzący na recepcji.
- No to chyba musimy wrócić. – westchnęła
- Szkoda. Mogłem zadzwonić do nich i się dopytać nim przyjeżdżać.
- Aj chwila. – rzuciła – Ale jeśli piśniesz słowo moim dziadkom to masz kopa. A jeśli ktoś się dowie, to masz mnie bronić.
- Co ty chcesz? – zapytałem, ale sam siebie bo nie było już jej przy mnie, tylko wchodziła do budynku i w sumie nie czekałem długo bo do mnie podeszła z uśmiechem
- Mamy pokój dla siebie do jutra. Rano przed dziewiątą musimy się wynieść. – rzuciła
- Ale jak? Mówił mi, że wszystko zajęte.
- Owszem, ale nasz pokój jest zajęty od jutra. A moje nazwisko zdziała cuda, chociaż nie lubię tego robić. I mam zakaz.
- Spokojnie nic nie powiem. No i co idziemy? – ale pociągnęła mnie do pokoju i nie powiem, ale zaskoczyło mnie to, że znajduję się tam tylko jedno łóżko
- Nie bój się, nie gryzę więc spokojnie możemy spać w jednym łóżku. I nie martw się, wiem że jesteś zajęty i tak nie jestem tobą zainteresowana.
- Miło to słyszeć. – zaśmiałem się – Ale powinniśmy poszukać czy nie ma jakiś znaków.
- Z tego co się dowiedziałam, to pokój nie był zmieniany od kilkunastu lat. Niestety nie robili tu nawet remontu bo nie mieli aż tylu pieniędzy, i dopiero w przyszłym roku będzie remontowana ta część budynku.
- Byłaś tu tylko trzy minuty, jak nie krócej i tyle się dowiedziałaś?
- Ma się ten urok. – wystawiła mi język kładąc się na łóżku – Ale nie będziesz się krępować spać w tym samym łóżku co twoja babcia, która na pewno nie była grzeczna?
- Nie pomyślałem o tym nawet, dopóki mi nie powiedziałaś. – usiadłem obok niej – W sumie nie mogę zrozumieć jak moja babcia zakochała się tak bardzo i po prostu wyjechała.
- Była młoda, nic dziwnego. Zresztą przyjechała tutaj tylko na wakacje, poznała mojego wujka. A z tego co wiemy, to długo by się nim nie nacieszyła.
- Jutro wracamy do Sevilli, a w niedzielę wielki finał. Przygotowana?
- Żartujesz? – zaśmiała się serdecznie – Kieckę to ja mam już od trzech miesięcy. Tylko jak poszłam na pokaz mody, wiedziałam jaką wybiorę.
- Macie pokaz mody strojów do flamenco? – ale nie musiałem nawet czekać na odpowiedź bo jej wzrok mówił sam za siebie – Niech zgadnę, coś seksownego tak aby o tobie mówili do następnej imprezy?
- Nie, owszem coś modnego, ale nie seksownego. Za każdym razem w niedzielę, w wielki finał moja rodzina ubiera się w tradycyjne stroje. Od małego do starszego. To taka tradycja, i mamy swoją lożę. Ale będziesz to sam zobaczysz.
-No, a później wracam do domu. Oby wypaliła ta książka.
- Wypali i na pewno się wszystkim spodoba. Ale… nie uważasz, ze ten stolik stoi teraz w innym miejscu?
- Nie rozumiem.
- Przypatrz się, kiedyś stał w innym miejscu. Widać to na podłodze. – rzuciła i zabrała się za przesuwanie – Aha! Miałam rację, patrz. Ktoś przesunął ten stolik tylko po to, aby nikt nie widział rysunku na ścianie.
- Moja babcia rysowała takie. – od razu zauważyłem wyciągając dziennik – Widzisz, to jej rysunek.
- Więc mamy dowód na to, że tutaj była. Może to był ich znak? No wiesz, tak jak tatuaż.
- Miło. Miałaś kiedyś taki znak?
- Nie. Ale za to mam tatuaż. Do tej pory pamiętam jak to się przyjęło w domu, gadali o tym chyba z trzy miesiące. Dziadkowie myśleli, ze to z henny.
- Masz tatuaż? – zdziwiony na nią spojrzałem bo nie było nic widać, ale odwróciła się do mnie tyłem i podwinęła bluzkę do góry – zawsze jesteś taka bezpośrednia?
- Krępuje cię widok biustonosza czy pleców kobiety? – zaśmiała się, ale bardziej przypatrzyłem się tatuażowi – Już? Zrobiłam go sobie zaraz po śmierci taty. – poprawiła bluzkę – Przedstawia małego byczka i datę.
- Dlaczego akurat na karku?
- Byki zawsze giną po ostatnim ciosie w kark. To była szybka decyzja. Chociaż nie powiem, ale zamierzam zrobić sobie drugi.
- Kiedyś też o tym myślałem, ale jednak szybko mi wypadł z głowy. Mojej dziewczynie nie podobają się tatuaże. Należy do elity, a tam wiadomo trzeba być ładnie ubranym.
- Mój tato też miał tatuaż, na łydce. W sumie w jego rodzinie każdy ma tatuaż. Cos ważnego przedstawia. Tylko mój braciszek jest czysty.  A właśnie, muszę mu napisać, że dzisiaj nie wrócę do domu. Martwi się o mnie kiedy nie wracam na noc, dlatego zawsze muszę pisać.
- Aj czasem żałuję, że nie mam rodzeństwa. Omija mnie taka miła więź.
- Zaufaj mi, czasem lepiej jest być samemu.


środa, 9 kwietnia 2014

8 maj 2014

8 maj 2014

Jak co dzień, wstawiłem się punktualnie o dziesiątej w mieszkaniu przyjaciół mojej babci. Tym razem był ze mną Jose junior, ale zaproponował trening, abym zobaczył to z bliska i w sumie jego dziadkowie tak się przy tym upierali, więc nie miałem innego wyjścia jak się zgodzić. Po otrzymaniu nowych informacji, wyszykowaliśmy się i wyszliśmy z domu.

- Mówisz, że wracasz do Szkocji po niedzieli? – zauważył Jose a ja pokiwałem głową – Krótko jak na wakacje w Hiszpanii. W ogóle nie zwiedzisz Sevilli.
- Co nie co zwiedziłem. Miejsca dotyczące mojej babci.
- A moja siostra ci pomogła?
- Carmen? Tak, przetłumaczyła mi list. – uśmiechnąłem się – I na tym chyba się skończy. Nie chce w ogóle ze mną współpracować. Tak jak ty, albo twoi dziadkowie.
- Jest nieufna. Dziennikarze nie byli łaskawi dla naszej rodziny. Za bardzo wzięła to do siebie, i dlatego teraz nie chce rozmawiać.
- No tak, jak zadaję jej jakieś pytanie to od razu zmienia temat.
- No cóż. – zaśmiał się serdecznie – Taka jest moja siostra. Niedostępna dla innych, zwłaszcza dla chłopaków. Dlatego jest sama. Od kiedy pamiętam. A nie, miała jednego chłopaka. Miguel, ale się rozeszli. Od tamtej pory nikt.
- I dlaczego mówisz to mi?
- Może tobie uda się do niej dotrzeć. – wzruszył ramionami – A nie nasz wspólny przyjaciel, który nawet nie chce poderwać mojej siostry. Chce być tylko jej przyjacielem.
- To chyba dobrze co? Jeśli by ją skrzywdził to byś nie był w kiepskim położeniu. Kogo wybrać, siostrę czy przyjaciela.
- Zawsze wybieram siostrę. No, ale jesteśmy. Witaj na Plaza de toros de la Real Maestranza de Caballeria de Sevilla.
- Dłuższej nazwy to nie mieliście? – zaśmiałem się, wchodząc za nim do budynku

- Nazwa odpowiednia do historii. Ale przedstawię ci wszystkich, bo pewnie już na mnie czekają.
Poszedłem za nim i jakimś cudem znalazłem się w centralnym punkcie, czyli na arenie gdzie walczyli toreadorzy. Poznałem chyba z ośmiu chłopaków, którzy robili to co kochali, a także przywitałem się z Carmen. Jose mnie przedstawił, i zostawił z nimi, a sam poszedł się przebrać na trening. Carmen sama poszła za swoim bratem, więc nie bardzo wiedziałem jak mam zacząć rozmowę z ludźmi, którzy walczą z bykami a mi się to nie podoba.

- Oglądałeś kiedyś walkę? – zapytał Javier, z tego co pamiętałem
- Na youtube. Na żywo nie.
- I co o tym myślisz?
- Hmm, nie popieram tego. Chociaż rozumiem, macie swoją tradycję. Ale męczycie byka.
- Może i ginie tutaj, ale żyje o wiele dłużej niż inne byki. Zresztą nie walczyłeś to nie wiesz jakie to jest uczucie.
- Staracie się po prostu przeżyć i igracie z losem. No, a płachtą każdy potrafi machać.
- Tak mówisz? – zaśmiał się Javier – To sam spróbuj. – podał mi płachtę – Mamy takiego jednego, małego byczka. Nie zabijamy go, nie bój się. Tylko ćwiczymy.

Pomachał ręką i w tym momencie pojawił się byczek. W sumie pierwsza runda była dla mnie, bo byk nie staranował mnie, ale ładnie walczył z moją płachtą, ale w pewnym momencie zobaczyłem Carmen, więc chciałem się popisać. Tyle tylko, że się odwróciłem i usłyszałem krzyk. Zanim się odwróciłem to widziałem Carmen z płachtą. Zaraz również pojawił się Jose, i reszta chłopaków zajęła się byczkiem, a Carmen podeszła do mnie zła.

- Co ty sobie wyobrażasz?!
- Carmelita daj spokój, chciał się popisać to mu to ułatwiliśmy.
- On nigdy nie był na corridzie, nie wie jak to robić. I na przyszłość, nie odwracaj się w taki sposób do byka. Może to mały, tylko by ci coś połamał albo poturbował, ale jednak to dalej byk.
- Martwisz się o mnie? – zapytałem zdziwiony, a ona była na mnie wściekła
- Carmen dobrze się czujesz? – od razu przy nas znalazł się Jose, a ona tylko go wyminęła i nie oglądając się za siebie odeszła
- Cos nie tak? – zapytałem bo nie powiem, ale byłem w kropce
- Wspomnienia wróciły. – westchnął – Od 2007 roku nie walczyła z żadnym bykiem. Nie od kiedy nasz ojciec zginął. Javier miałeś go pilnować.
- Ale się popisywał więc chcieliśmy dać mu nauczkę. No i pojawiła się Carmen. Myślisz o tym samym co ja?
- Miejmy nadzieję, że nie będzie tak źle.  
- Źle? – zdziwiony na niego spojrzałem a on jedynie westchnął
- Carmen do tej pory przeżywa śmierć naszego ojca. Zginął podczas walki z bykiem. I dlatego przestała sama walczyć. Powinna być w parku Marii Luizy. – westchnął – Pójdę tam po nią po treningu.

W sumie zszedłem z areny i nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Więc swoje kroki skierowałem właśnie w stronę parku, czułem, że chyba muszę się wytłumaczyć, no i podziękować. W końcu jestem cały. Trochę musiałem pobłądzić, ale w końcu odnalazłem odpowiednie miejsce i widziałem ją schowaną pod drzewem, więc tylko podszedłem. Spojrzała na mnie i widziałem łzy w oczach, i tusz na policzkach. Od razu wyciągnąłem chusteczkę, na co za nią złapała wzdychając. Sam usiadłem obok niej i oparłem o drzewo.

- Tak szybko uciekłaś, że nie zdążyłem ci podziękować. – uśmiechnąłem się do niej
- Nie rób już więcej tak głupich rzeczy. Walka z bykiem to nie zabawa.
- No cóż, to był byczek. Ale dziękuje. Wiem, że nie było to dla ciebie łatwe. Po śmierci ojca, przestałaś walczyć.
- Jose. – westchnęła a ja potwierdziłem – Polubił cię.
- A ja was. Chociaż nie mam aż tylu informacji na twój temat. Każdego dnia dowiaduję się czegoś nowego. Jesteś jedną wielka zagadką.
- Rozumiem. Ale nie wiem po co ci to. Jesteś tu dla swojej babci. Zresztą dziwi mnie jedno. Dziennikarz wojenny, zajmuję się historią miłosną.
- Już wiesz dlaczego, więc teraz mi powiedź. Jak bardzo dziennikarze przesadzili? Nie jestem takim dziennikarzem, ale wiem jacy mogą być.
- Opisywali to wszystko w najgorszych epitetach. Napisali, że mój ojciec sam się zabił. Że przesadził i na własne życzenie został tak poturbowany. Ale ty tego nie rozumiesz. Nie wiesz jak to jest… walka z bykiem to coś więcej niż zabawa. To… wiesz, że masz władzę. Jesteś tylko ty, i byk.
-  Co się stało?
- Szatan… wszyscy myśleli, że już nie ma sił. Mój ojciec też tak myślał, ale jednak… byk dostał nowych sił i wziął odwet. Miał zbyt poważne obrażenia. Nie było dla niego ratunku.
- Przykro mi. Wiem jak to jest stracić bliską osobę. Jak to boli, kiedy jesteś zżyta.
- Był dla mnie jak starszy brat, najlepszy przyjaciel ale i ojciec. Był dla mnie wszystkim.
- A teraz Jose i Javier walczą. Nie jest łatwo co?
- Nie, ale gorzej jest kiedy sama walczę. Boję się za każdym razem… to dlatego nie walczę. Wolę rezygnować niż walczyć…
- Miguel. – zauważyłem – Jose mi powiedział, że nie byłaś z nikim.
- Mogłam być z nim, ale nie podjęłam walki. Widzisz, moi dziadkowie są ze sobą od tylu lat, walczyli o siebie.
- Nie powinnaś się poddawać. Twój tato na pewno by ci teraz dał porządnego klapsa. – uśmiechnąłem się do  niej co lekko odwzajemniła – I powiem ci, że jesteś silniejsza niż ci się wydaje. No i lekko stuknięta.
- Słucham?
- No a nie? Wpadłaś do mojego pokoju jakby nigdy nic, do tego uratowałaś mnie przed bykiem.
- Wolałam nie mieć na sumieniu Szkota. – wystawiła mi język
- Mogę zadać ci pytanie? – i nie czekając na pozwolenie od razu je zadałem – Wiem już, że większość z twojej rodziny jest związana z walką. Ale, twoja babcia też była gwiazdą. I nikt nie poszedł w jej ślady?
- Każda kobieta w mojej rodzinie potrafi zatańczyć flamenco, jeśli to cię interesuję.
- Ale żadna nie związała z tym swojej przyszłości. I to mnie dziwi.
- Skąd wiesz? Może ktoś związał. Ale ci nie powiem, musisz przyjść w niedzielę, a sam się przekonasz.
- Zapraszasz mnie? – zdziwiony na nią spojrzałem a ona się uśmiechnęła
- Tak, zapraszam cię i z miłą chęcią wezmę cię na walkę w niedzielę jako moja osoba towarzysząca. Oczywiście jako kumple. Nie jaraj się niczym.

- Nie jestem nastolatkiem. – zaśmiałem się – Ale jeśli mnie zapraszasz to z miłą chęcią przyjdę. 

niedziela, 30 marca 2014

7 maj 2014

7 maj 2014

- Ok, ok. Więc chcesz mi powiedzieć, że spotkałeś się z tymi hiszpańskimi znajomymi twojej babci i dali ci namiary na hotel w którym spędzili tydzień ze sobą.
- Dokładnie i dostałem również list od nich. Zaadresowany do mojej babci, i dzisiaj dowiem się co tam jest napisane.
- To jak się dopiero dowiesz? – zdziwiła się, a ja od razu szukałem słów jakie mogę jej to wyjaśnić
- Bo widzisz jest napisany po hiszpańsku. Więc umówiłem się z ich wnukiem dzisiaj, i mi to przetłumaczy.
- Wnukiem?
- Tak. Mam nadzieję, że to jakoś mi wszystko rozjaśni. Bo nie powiem, ale trochę mi namieszali. No i Francisco umarł po walce z bykiem.
- I dobrze mu tak, tylko mordują te biedne stworzenia.
- Wiem, wiem. Ale to rodzina z zasadami i wielką historią. Walka z bykami to ich całe życie. Z dziada, pradziada. No i teraz wnuk też walczy.
- No ok, a kiedy przyjedziesz? Tęsknie za tobą.
- Powinienem być jakoś w następnym tygodniu. Oni wracają do swojego domu w innej miejscowości więc nic tu już po mnie. Resztę napiszę już w domu.
- No ja mam nadzieję. – zaśmiała się – Ale muszę kończyć. Robotnicy robią ostatnie poprawki, muszę ich przypilnować.
- Jasne, powodzenia.

Miałem jeszcze sporo czasu do wieczora, więc postanowiłem pochodzić sobie po mieście i porobić zdjęcia na pamiątkę. Zjadłem obiad w jakiejś knajpce i nim się obejrzałem to miałem spotkanie z Carmen, zabrałem wszystko jeszcze po drodze z hotelu i poszedłem do baru, w którym od razu przywitałem się z moim kolegą. Podszedłem do niego na co zdziwiony na mnie spojrzał.

- Hej, umówiłem się tutaj z Carmen Ordonez. – uśmiechnąłem się a on zdziwiony na mnie spojrzał – Pracuję nad książką. I ma mi pomóc w pewnej sprawie.
- W takim razie tam masz  wolny kąt. – rzucił na bar – Podać coś? Piwo? – na co się zgodziłem
Poszedłem do wskazanego miejsca i zobaczyłem jak do baru wchodzi Carmen. Nie była ubrana w suknie jak dwa dni wcześniej, ale jednak przyciągała oko. Należała do tych kobiet, które wiedziały jakie mają atuty. Podeszła do mnie, od razu kiedy barman wskazał głową i sam do nas podszedł.
- To co zawsze?
- Oczywiście Miguel. Więc dawaj ten list. – westchnęła
- Wiesz, że nie musisz mi pomagać. Mogłem poprosić Miguela.
- Powiedziałam pomogę, to pomogę. Po prostu miałam małą sprzeczkę z przyjacielem.
- Rozumiem, w takim razie o to list. Nie otwierałem go… sam nawet nie wiem dlaczego, ale czekałem na ciebie. Mam nadzieję, że to da mi jakieś odpowiedzi zanim wrócę do domu.

Podałem jej list, a ona tylko się do mnie uśmiechnęła i go otworzyła. Od razu przeczytała i po jej mimice widziałem, ze to coś ważnego. Kiedy skończyła, miała łzy w oczach więc od razu się przestraszyłem, ale wzięła głęboki wdech i zaczęła mi tłumaczyć.

Droga Ellie
Zapewne kiedy będziesz czytać ten list, siedząc w ciepłym fotelu z herbatą. Ja będę walczyć. Czy to z bykiem, czy z samym sobą albo też z przeciwnościami losu. Jednak chciałem ci tylko powiedzieć, że żałuje. Wiedziałem, że ty nie możesz zostać w Hiszpanii, ale za to ja mogłem rzucić corride i wyjechać z Tobą, tak jak prosiłaś. Bylibyśmy razem, tak jak marzyłaś. W dodatku przyznam się, od twojego wyjazdu nie byłem z żadną kobietą. Dla mnie zawsze byłaś, jesteś i będziesz najważniejszą kobietą, którą pokochałem od pierwszego wejrzenia w barze la Carmena. Przychodziłem tam co roku, w dniu naszego poznania i zamawiałem twoje ulubione wino. Mimo, że za winem nie przepadałem. Jednak muszę przyznać ci rację. Wiedziałaś co dobre. Nawet o tej tradycji nie wiedzą moi najlepsi przyjaciele. Nie jestem w stanie im powiedzieć, że odchodzę. Dla mnie walki z bykami się już skończyły, i teraz powinienem postawić na miłość. Dlatego czekam na twój adres i jeśli dalej jest to możliwe, chciałbym być z tobą. W Szkocji. Tylko my, razem. Tak jak powinno być.
Twój na zawsze… Francisco.

Skończyła czytać, więc jedynie bawiłem się kuflem. Teraz to już w ogóle mi to namieszało. Moja babcia poprosiła go o to, aby rzucił coś co kocha i wyjechał z nią. Spojrzałem na Carmen, która wpatrywała się we mnie.

- No co?
- Co? Moi dziadkowie żyli z myślą i pochowali przyjaciela, który chciał to rzucić. A w zamian zginął. Zanim wrócił do kobiety, którą kochał.
- Co tam poszukiwacze prawdy? – zaśmiał się Miguel dolewając Carmen drinka – Znaleźliście coś?
- Tak, jak się okazuje przyjaciel moich dziadków chciał zakończyć karierę. Dla kobiety chciał porzucić to co kochał.
- Czyli chciał zrobić to samo co twój dziadek. Przecież też zakończył karierę ze względu na twoją babcię i mamę. – zaśmiał się, a ja zdziwiony na nich spojrzałem i zostaliśmy ponownie sami
- Myślałem, że twój dziadek odszedł jak każdy sportowiec na emeryturę.
- Tutaj albo odchodzisz bo przegrywasz z bykiem, albo pojawia się taka kobieta w twoim życiu, że z tym kończysz. W tym przypadku pojawiła się moja mama, a dziadek trafił do szpitala po jednej z walk. Babcia mu powiedziała co myśli i w taki o to sposób to była jego ostatnia walka.
- Codziennie dowiaduję się czegoś nowego o twojej rodzinie. No, a teraz to. – westchnąłem biorąc do ręki list – Nigdy nie przypuszczałem, że moja babcia była w stanie prosić o coś takiego.
- To miłość. Znam to z opowieści. Ale miał pecha. W dniu kiedy to napisał, zginął po walce z szatanem.
- To dlatego ma na imię Szatan?
- Nie, nadają tak tylko tym, którzy już od urodzenia są lekko niespokojne i wiadomo, że będą ciężkim orzechem do zgryzienia. Każdy byk ma swoją nazwę, ale wygrać z Szatanem to wielka radość dla widzów i wielka sława dla toreadorów.
- A twój brat wygrał z takim?
- Nie, jeszcze nie. Będzie walczyć z nim w niedzielę. Takich byków nie wystawia się na co dzień, tylko na specjalne okazje. Możesz przyjść i zobaczyć na własne oczy to co uważasz za dziwne i straszne.
- Zapraszasz mnie? – zdziwiony na nią spojrzałem z uśmiechem
- Moi dziadkowie by chcieli ci pokazać to co zobaczyła twoja babcia i kogo pokochała. Tyle tylko, że jak przyjdziesz będziesz musiał siedzieć w loży honorowej, w której znajduję się moja cała rodzina.
- Rozumiem i dam wam odpowiedź. Zresztą jutro spotykam się z twoimi dziadkami. I z tego co słyszałem to będzie znowu twój brat.
- Szykuję się na wielki finał. – rzuciła zaczynając bawić się szklanką – Mogę zadać ci pytanie? – ale nie czekając na moją odpowiedź dalej kontynuowała – Nie odzywałeś się do babci, dlaczego? Bo nie powiem, ale to dla mnie dziwne. Nie odzywasz się do niej, a nagle rzucasz wszystko i jedziesz do Sevilli z kiepską znajomością języka.
- Nie podobało jej się to, że zamiast pisać o przyziemnych sprawach tak jak ona. To wolałem jeździć po państwach, w których na co dzień jest wojna. Nie raz słyszy się o tym, że został porwany dziennikarz. Bała się tego samego o mnie i od tego się zaczęło. Kiedy wyjechałem do Iraku, była na mnie wściekła. Pokłóciliśmy się na tyle mocno, że od tamtej pory nie miałem z nią żadnego kontaktu. Aż do momentu jak mama zadzwoniła do mnie, że babcia jest w szpitalu. Miała rozległy zawał i ostatnimi słowami jakie mi powiedziała było: wszystko ci wyjaśniłam w liście. Kiedy testament został otworzony, dostałem list i trzy kartony. Zawsze je widziałem, i każdy mówił, że babcia ma obsesję. Ale kiedy przeczytałem co znajduję się w pudle, zrozumiałem wszystko. I nie miałem jej za szaloną dziennikarkę pisząca o ślubach.
- Rozumiem. A co na to twoja dziewczyna?
- Nie rozumie tego. Dla niej powinienem znaleźć wszystko w Wikipedii. Wiesz, na temat waszej rodziny i Francisco. Ale babcia nie miała odwagi tu wrócić, więc sam postanowiłem zaryzykować i przyjechać. Może nie znam hiszpańskiego aż tak dobrze, ale się dogadujemy.
- Mówię do ciebie po angielsku. Moi rodzice chcieli, abym znała też inny język. – zaśmiała się
- A czy ja mogę zadać ci pytanie? – przyjrzałem się jej a ona odpowiedziała to, czego się nie spodziewałem
- Nie, o mnie możesz przeczytać w Wikipedii. – i się zbierała
- Ale nie chce wiedzieć kim jesteś, ale jaka jesteś. Tego się tam nie dowiem.
- Wracasz do Szkocji w następnym tygodniu, i piszesz książkę o swojej babci, a nie o mnie. Więc nie potrzebujesz wiedzieć jaka jestem. Wiesz tylko, że jestem wnuczką i córką toreadora. To ci powinno wystarczyć.
- No dobrze, ale pójdziesz ze mną na trening twojego brata? Zaprosił mnie, a ja nie bardzo wiem gdzie to i nie orientuję się w tym wszystkim. Mamy iść jutro po spotkaniu.
- Nie pójdę z tobą, ale tam będę. Musze w końcu przeprosić przyjaciela. – uśmiechnęła się lekko i pożegnała z Miguelem, idąc sobie a ja dalej siedziałem
- Uważaj ok? – zaśmiał się Miguel a ja zdziwiony na niego spojrzałem – Znam Carmen, nie jednemu zawróciła w głowie swoją osobą. Jest tajemnicza i robi to tak nieświadomie, że faceci wpadają w jej pułapkę i chcą poznawać ją za każdym razem coraz bardziej, a ona za każdym razem zamyka się.
- Daj spokój, mam dziewczynę. A po prostu zaciekawiło mnie to, dlaczego są tacy zamknięci na prasę. – westchnąłem
- Wiem co mówię, zaufaj mi. A jeśli chcesz się dowiedzieć na temat dziennikarzy. Odwiedź bibliotekę w której znajdziesz stare gazety. Rok 2007, maj. Kiedy to przeczytasz, zrozumiesz o co chodzi.
- Ale czego mam szukać?
- Nazwiska Ordonez. Wtedy będziesz wiedział jak rozmawiać z Carmen. I jak do niej dotrzeć.
- Nie chce do niej docierać. W końcu jestem tu tylko do końca tygodnia. I ma rację, piszę książkę o mojej babci, a nie o niej.
- Jeśli jest tak jak mówisz… to dlaczego aż tak bardzo ci zależy na tym, aby ja poznać i dowiedzieć się więcej na jej temat? – zapytał przyglądając mi się badawczo a ja jedynie skapitulowałem i wzruszyłem ramionami, że nie wiem – Carmen i jej osoba. – zaśmiał się – Zaufaj mi, sam dobrze wiem jak to jest wpaść w jej sidła. Wytrzymała ze mną dwa lata.
- Byłeś z nią? – zdziwiony na niego spojrzałem
- Tak, przed całym złem jakie wydarzyło się w jej życiu. Ale to ona musi ci dokładnie sama wszystko powiedzieć. Ale nie naciskaj. Mimo upływu lat, to dalej dla niej trudna chwila. A dziennikarze dolali oliwy do ognia. Ale wszystkiego dowiesz się z gazet. Zaufaj mi. – rzucił i odszedł

Nie powiem, coraz bardziej mi mieszali niż wyjaśniali. Najpierw babcia, i jej list. Teraz Miguel i historia Carmen. Nie leciałem na nią, ale intrygowała mnie. Było coś w niej tajemniczego, i nie mogłem rozgryźć co to takiego. W pewnej chwili żartowała, a zaraz się zmieniała. Była zamknięta, tajemnicza i za nic nie chciała mówić o sobie.


niedziela, 23 marca 2014

6 maj 2014

6 maj 2014

Z torbą w której miałem notatki, dziennik babci, notes i laptop stanąłem punktualnie o dziesiątej pod drzwiami mieszkania Carmen Amoya i zapukałem, czekając aż ktoś mi otworzy. W drzwiach stanął młody chłopak więc od razu się przywitałem i zostałem zaproszony do środka. W sumie nie wiedziałem od czego zacząć, ale siedziałem przy stole i rozglądałem się po pokoju w którym znajdowało się pełno pamiątkowych zdjęć. A przed sobą miałem dwójkę bohaterów z opowieści mojej babci i tego samego chłopaka co otworzył mi drzwi, i zaraz Carmen junior przyniosła herbatę i ciastka.

- W takim razie jak jesteśmy wszyscy razem to możemy zaczynać. – powiedziała donna Carmen na co się uśmiechnąłem – Znamy trochę angielski, ale poprosiliśmy o pomoc wnuków. Carmen i Jose. Na wypadek gdybyśmy nie rozumieli.
- Rozumiem. Jak już mówiłem wczoraj, nazywam się James Collins, i jestem wnukiem Ellie Collins. Która w roku 1945 spędziła wakacje w Sevilli.
- Pamiętam ją. – uśmiechnął się dotychczas milczący Jose – Podbiła serce mojego przyjaciela. I jesteś do niej podobny.
- Wiem, większość osób mi o tym mówi.
- Ale co się stało z Ellie? Nie mieliśmy z nią żadnego kontaktu od jakichś, hmm… trzydziestu lat. Albo i więcej.
- Umarła trzy miesiące temu, rozległy zawał.
- Przykro mi. Była dobrą kobietą. – uśmiechnęła się do mnie Carmen seniorka co odwzajemniłem – W takim razie możesz zadawać pytania. Jesteśmy do twojej dyspozycji, bo nasza wnuczka nam mniej więcej powiedziała o co chodzi.
- W sumie to wiem co nie co o was, babcia dużo pisała. A także o panu Francisco. Ale chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej.
- Twoja babcia poznała nas 5 maja. Przyszła wraz ze swoją najlepszą koleżanką do baru w którym występowałam. Była na tyle odważna, że do nas podeszła, aby mnie pochwalić. Akurat wtedy byłam z moim mężem i naszym najlepszym przyjacielem. Od razu było czuć, że między tą dwójką coś zaiskrzyło. Znaliśmy Francisco od urodzenia. To właśnie on występował zawsze przed moim Jose.
- Tak, nie bardzo znam się na corridzie, ale z tego co babcia pisała. – i szybko szukałem w notatkach – Był…
-  Banderillero, jego zadaniem było wbić w byka krótkie włócznie ze wstążkami. Występował przed moim mężem, który był matadorem. A teraz jest nim mój wnuczek. – pogłaskała chłopaka po głowie – Możesz przyjść w niedzielę i zobaczyć jak walczy.
- Nie jestem zwolennikiem walki z bykami. – westchnąłem
- Dokładnie jak babcia, ale kiedy zobaczyła na żywo walkę, zmieniła zdanie. Może kiedy Carmen zabierze cię do muzeum zrozumiesz o co w tym chodzi.
- A co stało się z panem Francisco?
- Był rok 1949, przegrał z bykiem o nazwie szatan. Wtedy nie było takiej opieki medycznej jak dzisiaj. Kiedy donieśliśmy go do szpitala i przybył lekarz z Madrytu, było już za późno. Od tamtej pory walka nie była już taka sama. Był jednym z najlepszych.
- Myślałem, że to ten co zabija byka jest najważniejszy. – zauważyłem
- Zadaje ostatni cios. – powiedział Jose junior – Ale to czy zgładzi byka zależy od tych co występują przed nim. To oni osłabiają mojego przeciwnika.
- Rozumiem. Teraz. – zaśmiałem się tak jak reszta, chociaż widziałem, że wnuczka nie jest zadowolona i lekko wycofana – Nie powiem, ale wasza tradycja to dla mnie coś nowego. W dodatku nie wiedziałem, że tak trudno jest z państwem rozmawiać.
- Nasza rodzina całe swoje życie związała z corridą. Mój ojciec i wujek walczyli z bykami. Później ja, i urodziły nam się same córki. Moja najmłodsza jako jedyna wyszła za toreadora z innej rodziny i tak o to, teraz w jego ślady poszedł syn. – wskazał na Jose – Jednak teraz dziennikarze się zmienili. Corrida schodzi na drugi plan. Więcej jest przeciwników niż zwolenników.
- Rozumiem, ale nie chce pisać o waszym życiu, tylko o wydarzeniach z maja. Tylko to mnie interesuję.
- Dlatego masz do dyspozycji cały ten tydzień, później wracamy do naszego domu w La Roda. To godzinę stąd.
- Myślałem, że mieszkają państwo w Sevilli.
- Kiedyś mieszkaliśmy, ale wróciliśmy w nasze rodzinne strony. Obecnie w Sevilli mieszkają nasze dzieci i wnuki z prawnukami. Młodych zawsze ciągnie do większego miasta. A my pojawiamy się tutaj tylko podczas ważnych wydarzeń.
- Wypraszam sobie, ja jestem częściej w la Roda, gdzie trenuję. – zaśmiał się Jose
- Mogę zadać pytanie niedotyczące mojej babci? – a oni pokiwali głowami – Dlaczego Carmen i Jose? To jakaś tradycja w waszej rodzinie?
- Nie. Mój ojciec był wielkim fanem dziadka i postanowił nadać swojemu pierworodnemu właśnie imię po wielkim mistrzu.
- A Carmen miała to szczęście, że jej babcia miała na imię, tak samo jak ja. Dostała imię po niej, ale osobowość po mnie. I talent. To taki mój promyczek i lepiej nie zadzierać z nią.
- Babciu myślę, że już poznał ją wczoraj. – zaśmiał się Jose a ona od razu oburzyła i na szczęście to zrozumiałem – Ale ja muszę uciekać, mamy spotkanie. I wpadnij zobaczyć młodych. Może moja siostrzyczka weźmie cię ze sobą.
- Jose dobrze mówi. Ona szybciej ci pokaże wszystkie miejsca o których mamy zamiar ci powiedzieć. Tylko zależy na jak długo tu zostajesz.
- Jeszcze nie wiem. – zauważyłem – Przyjazd tutaj też jest przypadkiem. Nie przypuszczałem, że znajdę w zapiskach mojej babci coś takiego. Zresztą nie jestem dziennikarzem w tym stylu. Moją specjalnością są wydarzenia wojenne.
- Więc dlaczego teraz interesujesz się romansem? – zauważyła do tej pory milcząca Carmen i mogłem przysiąc, że jej oczy czytają w moich myślach
- Moja praca poróżniła mnie z babcią na tyle, że nie odzywaliśmy się do siebie przez kilka lat. Dostałem to wszystko w spadku. Czuję, że to dla niej ważne. W końcu nie jest łatwo znaleźć to wszystko z dala od Sevilli. – wskazałem na wszystkie notatki
- Babcia byłaby z ciebie dumna. – uśmiechnęła się do mnie jej babcia co odwzajemniłem – Dlatego my ci w tym pomożemy, odpowiemy na wszystko. Powiemy ci to, co zapewne nie napisała w swoich wspomnieniach.
- Tylko proszę bez gorących szczegółów. – rzuciłem na co się zaśmiali, a ja usłyszałem swój telefon – Przepraszam. – rzuciłem wyciągając go z kieszeni i widziałem, że to Emma, więc się wyłączyłem
- Obowiązki? – zapytał Jose, a ja od razu rzuciłem, że dziewczyna  - I puściła cię samego?
- Uważa, że gonię duchy. Ale odnalazłem państwa, a Francisco… niestety nie zdążyłem. Jeszcze nawet nie byłem w planach, tak samo jak moi rodzice.
- Zawsze chciałem nazwać tak swoje dziecko. Ale urodziły nam się same córki, więc jedna ma Francisca. Mama Carmen. – pogłaskał ją po dłoni – Był to mój najlepszy przyjaciel, człowiek o złotym sercu. Znaliśmy się od dziecka, zawsze razem lataliśmy i oglądaliśmy jak trenują i walczą nasi ojcowie. to wtedy wiedzieliśmy kim będziemy. Ja zostałem gwiazdą, i poznałem ją. – spojrzał czule na panią Carmen – Byliśmy w trójkę, a później Francisco oszalał na punkcie twojej babci. Myślę, że nigdy nikogo tak nie kochał. Kiedy wyjechała, nie miał nikogo. Był on i byki, a później ten wypadek.
- Babcia pisała o nim jak o największym cudzie świata. O dobrym chłopaku z marzeniami. Ale także nie zapominała o was. O parze na wiecznym miesiącu miodowym.
- Bo byliśmy na nim. – zaśmiała się pani Carmen – Wzięliśmy ślub miesiąc wcześniej. W La Roda, ale nie był to ślub na skalę światową. Raczej w gronie najbliższej rodziny i przyjaciół. Nie należymy do tych osób, które dla sławy zrobią wszystko. W pewnym momencie zmęczyło nas to wszystko. ciągłe pojawianie się w gazetach. Kiedy mój mąż zrezygnował na jakiś czas dali nam spokój. Ale wszystko powróciło w związku z…
- Babciu, on chce dowiedzieć się wszystkiego o babci, a nie o naszym życiu. Tylko rok 1945, nic więcej. – rzuciła Carmen, a ja zastanawiałem się co takiego się wydarzyło, że przestali rozmawiać z dziennikarzami, albo raczej są wobec nich tak nieufni
- Przepraszam. – uśmiechnęła się przepraszająco – Kiedyś mówiono co się myśli, w tych czasach trzeba uważać na słowa.
- Nic nie szkodzi. – od razu zauważyłem i chciałem zmienić temat – Jednak ciekawi mnie dzień w którym państwo poznali moją babcię. Wiem, ze było to w barze la Carmena. Udało mi się do niego już dotrzeć.
- To był mój wieczór. – uśmiechnęła się do wspomnień – Pewnie już wiesz, że oprócz corridy w tym okresie mamy również zabawy do białego rana, gdzie głownie tańczy się flamenco. W mojej rodzinie każda kobieta wychodziła za toreadora, albo kogoś związanego z bykami. Ja nie byłam inna, tyle tylko, że ja podniosłam swoje umiejętności w tańcu do takiego poziomu, że zostałam okrzyknięta gwiazdą. W tamtych czasach bar był naszym miejscem. To tam najczęściej występowałam i zaczynałam. Obecnie nie posiadają aż tylu klientów. Młodzi coraz bardziej wolą iść poskakać niż postukać obcasami. – zaśmiała się – Ale wracając do twojego pytania to właśnie miałam swój występ. Twoja babcia usłyszała od kogoś o mnie, i jak na dziennikarkę przystało chciała mnie poznać, i zrobić krótki wywiad. Byłam wtedy jeszcze nieprzygotowana, i jakimś cudem nawiązałyśmy miłą pogawędkę. Zaprosiłam ją do naszego stolika i została z nami na trzy tygodnie.
- Trzy? Myślałem, że dwa. Tylko o tylu pisze. – od razu rzuciłem przeglądając jeszcze raz jej dziennik
- Owszem z nami spędziła dwa. A tydzień spędziła z Francisco. Zajęli się sobą, tylko we dwoje. Nie powiemy wam co tam się działo, pewnie jesteście na tyle dorośli, że rozumiecie na czym polega romans dwóch dorosłych osób. Wiem tylko, ze spędzili ten tydzień w tym hotelu. – podała mi kartkę – W razie czego mieliśmy do niego dzwonić. Nie jestem pewna, czy ten hotel dalej jest. Już tak dawno nie byłam w Fuente de Piedra.
- Fuente de Piedra? – zdziwiony na nich spojrzałem i swój wzrok zaraz skierowałem na adres i numer
- Tak, bardzo ładne miasteczko. Może też tam znajdziesz odpowiedzi. Właściwie to mamy dla ciebie coś jeszcze. – zauważyła i przesunęła w moim kierunku kopertę – To list napisany przez Francisco do twojej babci. Myślimy, ze przeczuwał co się stanie i dlatego zostawił to w kaplicy. Wiem, powinniśmy to wysłać już wcześniej, ale nie wiedzieliśmy gdzie. A i czasy nie były spokojne. W końcu po wojnie zyskaliśmy reżim. Ci co w jakimś stopniu byli za komunizmem szybko znikali. Ale pewnie jako dziennikarz wojenny wiesz o czym mówię. – na co pokiwałem głowa – Jest on zapewne napisany po hiszpańsku. Więc jeśli miałbyś jakiś problem służymy ci z pomocą.
- Przydałaby się, umiem co nie co powiedzieć. Ale nie czytać. – westchnąłem
- Pomoże ci w tym Carmen. Ona lepiej zna też angielski od nas. I jeśli będzie sprawiać problemy, daj nam znać. – puściła mi oczko na co się zaśmiałem – A teraz przepraszamy. Ale niestety musimy się wyszykować na kolejny dzień świętowania. Zapraszamy do naszej loży.
- Jeszcze zobaczę i na pewno państwa znajdę. – uśmiechnąłem się do nich
- Przyjdź jutro o tej samej porze. A opowiemy ci więcej. Może przez noc przypomni nam się więcej.
Tylko pokiwałem głową i szybko zebrałem swoje rzeczy do torby i pożegnałem z nimi. Wyszedłem z mieszkania i nie powiem, ale w tym momencie czułem jak pulsuje mi głowa. Dowiedziałem się co nie co, a w ręce dalej miałem list zaadresowany do mojej babci. Miałem już wyjść na ulicę kiedy  usłyszałem swoje imię więc się odwróciłem i w moim kierunku szła młodsza wersja Carmen.
- Jutro wieczorem jestem wolna więc mogę  ci pomóc z tym listem. – rzuciła chowając dłonie do kieszeni spodni
- Już nie masz zamiaru mnie pobić?
- Przepraszam… jestem nieufna jeśli chodzi o dziennikarzy. – westchnęła – Ale widzę jak bardzo ci zależy. Moim dziadkom też, chyba bardzo polubili twoją babcię. No i oczywiście to wszystko dotyczy ich najlepszego przyjaciela. Wujek dla mnie zawsze był legendą, której nigdy do końca nie poznałam.
- W takim razie gdzie możemy się spotkać? Bo chyba nie przyjdziesz znowu do mojego pokoju hotelowego?
- W barze Carmena. Spotkajmy się tam, gdzie to wszystko się zaczęło. Dokładnie o siódmej. Mówię ci to teraz, bo jutro nie będzie mnie na spotkaniu z dziadkami.
- Czy w waszej rodzinie właśnie tak się umawiacie? – zaśmiałem się na co sama uraczyła mnie uśmiechem
- Mniej więcej. Do zobaczenia jutro. – odwróciła się na pięcie znikając na schodach


Tylko się zaśmiałem cicho pod nosem, bo nie powiem. Ale zapowiadało się ciekawie, bo mimo tej całej historii jaką mam do opowiedzenia i co najważniejsze do złożenia, zaintrygowała mnie tez osobą Carmen.  A dokładnie zaczęło mnie interesować to, co się wydarzyło takiego, ze jest nieufna w stosunku do dziennikarzy. 

***
Tutaj rozdziałów będzie mało, taka o krótka historia dla mojego kaprysu :D A dzisiaj dodaję zdjęcie Sergio Ramosa jako toreadora <3