3 kwietnia 2015
Nie powiem, ale byłem poddenerwowany i to bardzo. Moja
książka była już gotowa i czekała tylko na podpisywanie. I to było w tym
wszystkim najbardziej stresujące. Lindsay była naprawdę pomocna. Starała się
jak mogła przez ostatnie miesiące. Działała na dwóch frontach, tu w Szkocji ale
także w Hiszpanii. Siedziałem właśnie w moim rodzinnym mieście, w księgarni do
której często chodziłem. Dzisiaj był dzień, kiedy podpisywałem po raz pierwszy
swoją książkę, która o dziwo dobrze się przyjęła w moim kraju. Później miałem
jechać do Londynu, i stamtąd do Hiszpanii. Podpisywałem książkę w Madrycie i
miałem jeszcze w Barcelonie, ale od razu powiedziałem, że najważniejsze dla
mnie miasto to Sevilla. To wszystko się tam zaczęło, dlatego po Madrycie od
razu jechałem do Andaluzji. W sumie byłem ciekawy, czy ktokolwiek z rodziny
Carmen się pojawi, albo i ona sama.
- A ty o czym myślisz? – usłyszałem Lindsay więc się tylko
uśmiechnąłem
- O tym, jak bardzo zmieniło się moje życie.
- Nie tylko twoje. – zaśmiała się – Ta książka odmieniła
życie kilku osób.
Przyznam szczerze, że podpisywanie książek było miłym
uczuciem, ale też wyczerpującym zajęciem. Ręka mi odpadała, a tu jeszcze
musiałem dalej podpisywać. Nie marzyłem naprawdę o niczym innym, jak o tym, aby
zaszyć się w swoim mieszkaniu. W Londynie nie było lepiej. I w sumie
zastanawiałem się czy czasem nie napisać do Jose i go poinformować o tym, że
podpisuję książkę. Ale o dziwo to właśnie on do mnie napisał z gratulacjami.
Zapowiedział, że przyjdzie z dziadkami na co się uśmiechnąłem, bo była to miła
wiadomość. Dlatego już pewniej podpisywałem w Madrycie książki i nawet moja
agentka zauważyła, ze do Sevilli jadę z szerokim uśmiechem i dużym
podekscytowaniem.
- Mogę zadać ci osobiste pytanie? – zauważyła kiedy
siedzieliśmy w pociągu
- Jasne. – przyjrzałem się jej czekając na pytanie
- Kiedy się poznaliśmy, nie pytałam o Carmen, która ci
pomogła. Doszłam do wniosku, ze to wymyślona postać. W każdej historii romantycznej
potrzebna jest kobieta.
- Carmen to kobieta z krwi i kości. – zaśmiałem się – Jej
dziadkowie są najlepszymi przyjaciółmi, a raczej byli…
- Przyjdzie na podpisywanie książki?
- Nie wiem, nie utrzymuję z nią kontaktu. Chociaż jej brat
poinformował mnie o tym, że będzie wraz z dziadkami. To naprawdę para miłych
staruszków, którzy kochają się całe życie. Polubisz ich.
- A twoja narzeczona? – spojrzała na mnie uważnie, a ja już
wiedziałem o co jej chodzi
- Rozstaliśmy się. – westchnąłem – Po pierwsze to chciała
czegoś innego od związku niż ja. A po drugie to przeczytała książkę. Połączyła
kilka faktów i się rozstaliśmy. Ale zapewne o tym już wiesz.
- Domyśliłam się kiedy nie było jej na podpisywaniu książki.
Ale bardziej byłam ciekawa Carmen. Jeszcze nigdy nie czytałam o tak tajemniczej
kobiecie w książce. Dobry duszek, który pomógł i znikł.
- Carmen nigdy nie znika. – zauważyłem – Pojawia się wtedy
kiedy sama tego chce.
- Rozumiem. Ale pewnie liczysz na to, że ją spotkasz. –
zauważyła, więc musiałem przyznać jej rację
Zatrzymaliśmy się w tym samym hotelu w którym to wszystko
się zaczęło. Miałem nawet ten sam pokój. Z czego się tylko zaśmiałem, ale nie
byłem w stanie wysiedzieć długo w hotelu. Lindsay była zajęta, więc sam
poszedłem się przejść i moje kroki skierowały się w stronę klubu. Miguela nie
było, więc musiałem obejść się bez rozmowy, tylko zamówiłem sobie piwo i
zadowolony patrzyłem jak dwie kobiety tańczyły flamenco. Do tej pory pamiętałem
jakie show zaserwowała mi Carmen. W dodatku na dnie torby miałem jej wachlarz.
Nie wiem dlaczego, ale czułem, że to właśnie on przyniósł mi szczęście.
Na drugi dzień wstałem dosyć wcześnie, wyszykowałem się i
ruszyłem wraz z Lindsay do kafejki w której miałem podpisywać książkę. Usiadłem
na swoim miejscu i się zaczęło, ale w pewnym momencie zobaczyłem Jose, więc
przeprosiłem wszystkich i do nich podszedłem.
- No, no jaka frekwencja. – zaśmiał się junior z którym od
razu sobie uścisnąłem dłoń
- Sam się dziwię. – zauważyłem, witając się z panią Carmen, która
tylko mnie przytuliła i wycałowała w oba policzki
- Babcia byłaby z ciebie dumna. Chociaż mój wzrok nie należy
do tych wyśmienitych, to przeczytałam całą książkę jednym tchem. Bardzo
romantyczna i prawdziwa.
- Dziękuję. – powiedziałem wbity w podłogę bo na ich opinii
chyba zależało mi najbardziej – I tak jak obiecałem nie wspomniałem nic poza
granicę o waszej rodzinie.
- Moja wnuczka jest trochę zawiedziona, że napisałeś o niej
tak mało. – zaśmiał się pan Jose - Ale wracaj do podpisywania, fanki czekają.
- Ale zanim pójdziesz, chcielibyśmy cię zaprosić do nas, do
naszego domu. Możesz zabrać swoją narzeczoną.
- To mój wydawca, ale z miłą chęcią przyjmę zaproszenie.
- W takim razie Jose cię zabierze. W końcu wraca do
treningów. – poklepała wnuczka z uczuciem po klatce piersiowej na co się
zaśmialiśmy
Ale jednak wróciłem do podpisywania książek i nie powiem,
ale teraz czułem się zupełnie inaczej. Na luzie. W dodatku Lindsay zgodziła się
ze mną jechać na „wieś”. Już w sumie kolejka do mnie się zmniejszała i cieszyłem się z faktu, że zaraz będę mógł
odpocząć, ale na samym końcu przed sobą zobaczyłem Carmen. Nic się nie zmieniła
od kiedy ją ostatni raz widziałem, podeszła tylko do stolika na co się do niej
szeroko uśmiechnąłem co odwzajemniła.
- Myślałem, że się nie pojawisz. – rzuciłem po hiszpańsku
- No cóż, wolę spokój. – wzruszyła ramionami podając mi
książkę – Uczyłeś się?
- Postanowiłem pójść do szkoły i się nauczyłem
hiszpańskiego, ale pewnie nie w takim stopniu jak ty go znasz. Ale z twoimi
dziadkami się dogadałem.
- W oryginalnej książce też znajduję się taka dedykacja, czy
tylko w wersji hiszpańskiej? – nachyliła się nad stołem więc na nią spojrzałem
- W obu. Teraz bym wiedział co napisałaś, a tak to musiałem
poprosić o tłumaczenie sąsiadki w samolocie. Nie chciałem, aby ktokolwiek
doszukiwał się czegoś o tobie, więc pomyślałem, ze wystarczy ta dedykacja.
- Gdzie Emma?
- James, musimy już uciekać. – przy moim boku pojawiła się
Lindsay, więc je sobie przedstawiłem
- Milo mi poznać tą Carmen, która mu pokazała walkę z bykami
i pomogła.
- Dziadkowie mi kazali. – zaśmiała się na co dałem jej
kuksańca w bok – Ale ok ja uciekam, mam spotkanie.
- Jasne, a spotkamy się jeszcze?
- Słyszałam o zaproszeniu. – puściła mi oczko na co się do
niej uśmiechnąłem i zostaliśmy sami
- Teraz dobrze wiem, że Carmen to nie fikcja i miedzy wami
doszło do czegoś więcej, dlatego nie pisałeś o niej zbyt dużo.
- Ceni sobie swoją prywatność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz