niedziela, 17 sierpnia 2014

3 kwietnia 2015

3 kwietnia 2015

Nie powiem, ale byłem poddenerwowany i to bardzo. Moja książka była już gotowa i czekała tylko na podpisywanie. I to było w tym wszystkim najbardziej stresujące. Lindsay była naprawdę pomocna. Starała się jak mogła przez ostatnie miesiące. Działała na dwóch frontach, tu w Szkocji ale także w Hiszpanii. Siedziałem właśnie w moim rodzinnym mieście, w księgarni do której często chodziłem. Dzisiaj był dzień, kiedy podpisywałem po raz pierwszy swoją książkę, która o dziwo dobrze się przyjęła w moim kraju. Później miałem jechać do Londynu, i stamtąd do Hiszpanii. Podpisywałem książkę w Madrycie i miałem jeszcze w Barcelonie, ale od razu powiedziałem, że najważniejsze dla mnie miasto to Sevilla. To wszystko się tam zaczęło, dlatego po Madrycie od razu jechałem do Andaluzji. W sumie byłem ciekawy, czy ktokolwiek z rodziny Carmen się pojawi, albo i ona sama.

- A ty o czym myślisz? – usłyszałem Lindsay więc się tylko uśmiechnąłem
- O tym, jak bardzo zmieniło się moje życie.
- Nie tylko twoje. – zaśmiała się – Ta książka odmieniła życie kilku osób.

Przyznam szczerze, że podpisywanie książek było miłym uczuciem, ale też wyczerpującym zajęciem. Ręka mi odpadała, a tu jeszcze musiałem dalej podpisywać. Nie marzyłem naprawdę o niczym innym, jak o tym, aby zaszyć się w swoim mieszkaniu. W Londynie nie było lepiej. I w sumie zastanawiałem się czy czasem nie napisać do Jose i go poinformować o tym, że podpisuję książkę. Ale o dziwo to właśnie on do mnie napisał z gratulacjami. Zapowiedział, że przyjdzie z dziadkami na co się uśmiechnąłem, bo była to miła wiadomość. Dlatego już pewniej podpisywałem w Madrycie książki i nawet moja agentka zauważyła, ze do Sevilli jadę z szerokim uśmiechem i dużym podekscytowaniem.

- Mogę zadać ci osobiste pytanie? – zauważyła kiedy siedzieliśmy w pociągu
- Jasne. – przyjrzałem się jej czekając na pytanie
- Kiedy się poznaliśmy, nie pytałam o Carmen, która ci pomogła. Doszłam do wniosku, ze to wymyślona postać. W każdej historii romantycznej potrzebna jest kobieta.
- Carmen to kobieta z krwi i kości. – zaśmiałem się – Jej dziadkowie są najlepszymi przyjaciółmi, a raczej byli…
- Przyjdzie na podpisywanie książki?
- Nie wiem, nie utrzymuję z nią kontaktu. Chociaż jej brat poinformował mnie o tym, że będzie wraz z dziadkami. To naprawdę para miłych staruszków, którzy kochają się całe życie. Polubisz ich.
- A twoja narzeczona? – spojrzała na mnie uważnie, a ja już wiedziałem o co jej chodzi
- Rozstaliśmy się. – westchnąłem – Po pierwsze to chciała czegoś innego od związku niż ja. A po drugie to przeczytała książkę. Połączyła kilka faktów i się rozstaliśmy. Ale zapewne o tym już wiesz.
- Domyśliłam się kiedy nie było jej na podpisywaniu książki. Ale bardziej byłam ciekawa Carmen. Jeszcze nigdy nie czytałam o tak tajemniczej kobiecie w książce. Dobry duszek, który pomógł i znikł.
- Carmen nigdy nie znika. – zauważyłem – Pojawia się wtedy kiedy sama tego chce.
- Rozumiem. Ale pewnie liczysz na to, że ją spotkasz. – zauważyła, więc musiałem przyznać jej rację

Zatrzymaliśmy się w tym samym hotelu w którym to wszystko się zaczęło. Miałem nawet ten sam pokój. Z czego się tylko zaśmiałem, ale nie byłem w stanie wysiedzieć długo w hotelu. Lindsay była zajęta, więc sam poszedłem się przejść i moje kroki skierowały się w stronę klubu. Miguela nie było, więc musiałem obejść się bez rozmowy, tylko zamówiłem sobie piwo i zadowolony patrzyłem jak dwie kobiety tańczyły flamenco. Do tej pory pamiętałem jakie show zaserwowała mi Carmen. W dodatku na dnie torby miałem jej wachlarz. Nie wiem dlaczego, ale czułem, że to właśnie on przyniósł mi szczęście.

Na drugi dzień wstałem dosyć wcześnie, wyszykowałem się i ruszyłem wraz z Lindsay do kafejki w której miałem podpisywać książkę. Usiadłem na swoim miejscu i się zaczęło, ale w pewnym momencie zobaczyłem Jose, więc przeprosiłem wszystkich i do nich podszedłem.

- No, no jaka frekwencja. – zaśmiał się junior z którym od razu sobie uścisnąłem dłoń
- Sam się dziwię. – zauważyłem, witając się z panią Carmen, która tylko mnie przytuliła i wycałowała w oba policzki
- Babcia byłaby z ciebie dumna. Chociaż mój wzrok nie należy do tych wyśmienitych, to przeczytałam całą książkę jednym tchem. Bardzo romantyczna i prawdziwa.
- Dziękuję. – powiedziałem wbity w podłogę bo na ich opinii chyba zależało mi najbardziej – I tak jak obiecałem nie wspomniałem nic poza granicę o waszej rodzinie.
- Moja wnuczka jest trochę zawiedziona, że napisałeś o niej tak mało. – zaśmiał się pan Jose - Ale wracaj do podpisywania, fanki czekają.
- Ale zanim pójdziesz, chcielibyśmy cię zaprosić do nas, do naszego domu. Możesz zabrać swoją narzeczoną.
- To mój wydawca, ale z miłą chęcią przyjmę zaproszenie.
- W takim razie Jose cię zabierze. W końcu wraca do treningów. – poklepała wnuczka z uczuciem po klatce piersiowej na co się zaśmialiśmy

Ale jednak wróciłem do podpisywania książek i nie powiem, ale teraz czułem się zupełnie inaczej. Na luzie. W dodatku Lindsay zgodziła się ze mną jechać na „wieś”. Już w sumie kolejka do mnie się zmniejszała  i cieszyłem się z faktu, że zaraz będę mógł odpocząć, ale na samym końcu przed sobą zobaczyłem Carmen. Nic się nie zmieniła od kiedy ją ostatni raz widziałem, podeszła tylko do stolika na co się do niej szeroko uśmiechnąłem co odwzajemniła.

- Myślałem, że się nie pojawisz. – rzuciłem po hiszpańsku
- No cóż, wolę spokój. – wzruszyła ramionami podając mi książkę – Uczyłeś się?
- Postanowiłem pójść do szkoły i się nauczyłem hiszpańskiego, ale pewnie nie w takim stopniu jak ty go znasz. Ale z twoimi dziadkami się dogadałem.
- W oryginalnej książce też znajduję się taka dedykacja, czy tylko w wersji hiszpańskiej? – nachyliła się nad stołem więc na nią spojrzałem
- W obu. Teraz bym wiedział co napisałaś, a tak to musiałem poprosić o tłumaczenie sąsiadki w samolocie. Nie chciałem, aby ktokolwiek doszukiwał się czegoś o tobie, więc pomyślałem, ze wystarczy ta dedykacja.
- Gdzie Emma?
- James, musimy już uciekać. – przy moim boku pojawiła się Lindsay, więc je sobie przedstawiłem
- Milo mi poznać tą Carmen, która mu pokazała walkę z bykami i pomogła.
- Dziadkowie mi kazali. – zaśmiała się na co dałem jej kuksańca w bok – Ale ok ja uciekam, mam spotkanie.
- Jasne, a spotkamy się jeszcze?
- Słyszałam o zaproszeniu. – puściła mi oczko na co się do niej uśmiechnąłem i zostaliśmy sami
- Teraz dobrze wiem, że Carmen to nie fikcja i miedzy wami doszło do czegoś więcej, dlatego nie pisałeś o niej zbyt dużo.
- Ceni sobie swoją prywatność.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz