8 maj 2014
Jak co dzień, wstawiłem się punktualnie o dziesiątej w
mieszkaniu przyjaciół mojej babci. Tym razem był ze mną Jose junior, ale
zaproponował trening, abym zobaczył to z bliska i w sumie jego dziadkowie tak
się przy tym upierali, więc nie miałem innego wyjścia jak się zgodzić. Po
otrzymaniu nowych informacji, wyszykowaliśmy się i wyszliśmy z domu.
- Mówisz, że wracasz do Szkocji po niedzieli? – zauważył
Jose a ja pokiwałem głową – Krótko jak na wakacje w Hiszpanii. W ogóle nie
zwiedzisz Sevilli.
- Co nie co zwiedziłem. Miejsca dotyczące mojej babci.
- A moja siostra ci pomogła?
- Carmen? Tak, przetłumaczyła mi list. – uśmiechnąłem się –
I na tym chyba się skończy. Nie chce w ogóle ze mną współpracować. Tak jak ty,
albo twoi dziadkowie.
- Jest nieufna. Dziennikarze nie byli łaskawi dla naszej
rodziny. Za bardzo wzięła to do siebie, i dlatego teraz nie chce rozmawiać.
- No tak, jak zadaję jej jakieś pytanie to od razu zmienia
temat.
- No cóż. – zaśmiał się serdecznie – Taka jest moja siostra.
Niedostępna dla innych, zwłaszcza dla chłopaków. Dlatego jest sama. Od kiedy
pamiętam. A nie, miała jednego chłopaka. Miguel, ale się rozeszli. Od tamtej
pory nikt.
- I dlaczego mówisz to mi?
- Może tobie uda się do niej dotrzeć. – wzruszył ramionami –
A nie nasz wspólny przyjaciel, który nawet nie chce poderwać mojej siostry.
Chce być tylko jej przyjacielem.
- To chyba dobrze co? Jeśli by ją skrzywdził to byś nie był
w kiepskim położeniu. Kogo wybrać, siostrę czy przyjaciela.
- Zawsze wybieram siostrę. No, ale jesteśmy. Witaj na Plaza de toros de la Real
Maestranza de Caballeria de Sevilla.
- Dłuższej nazwy to nie mieliście? – zaśmiałem się, wchodząc
za nim do budynku
- Nazwa odpowiednia do historii. Ale przedstawię ci
wszystkich, bo pewnie już na mnie czekają.
Poszedłem za nim i jakimś cudem znalazłem się w centralnym
punkcie, czyli na arenie gdzie walczyli toreadorzy. Poznałem chyba z ośmiu
chłopaków, którzy robili to co kochali, a także przywitałem się z Carmen. Jose
mnie przedstawił, i zostawił z nimi, a sam poszedł się przebrać na trening.
Carmen sama poszła za swoim bratem, więc nie bardzo wiedziałem jak mam zacząć
rozmowę z ludźmi, którzy walczą z bykami a mi się to nie podoba.
- Oglądałeś kiedyś walkę? – zapytał Javier, z tego co
pamiętałem
- Na youtube. Na żywo nie.
- I co o tym myślisz?
- Hmm, nie popieram tego. Chociaż rozumiem, macie swoją
tradycję. Ale męczycie byka.
- Może i ginie tutaj, ale żyje o wiele dłużej niż inne byki.
Zresztą nie walczyłeś to nie wiesz jakie to jest uczucie.
- Staracie się po prostu przeżyć i igracie z losem. No, a
płachtą każdy potrafi machać.
- Tak mówisz? – zaśmiał się Javier – To sam spróbuj. – podał
mi płachtę – Mamy takiego jednego, małego byczka. Nie zabijamy go, nie bój się.
Tylko ćwiczymy.
Pomachał ręką i w tym momencie pojawił się byczek. W sumie
pierwsza runda była dla mnie, bo byk nie staranował mnie, ale ładnie walczył z
moją płachtą, ale w pewnym momencie zobaczyłem Carmen, więc chciałem się
popisać. Tyle tylko, że się odwróciłem i usłyszałem krzyk. Zanim się odwróciłem
to widziałem Carmen z płachtą. Zaraz również pojawił się Jose, i reszta
chłopaków zajęła się byczkiem, a Carmen podeszła do mnie zła.
- Co ty sobie wyobrażasz?!
- Carmelita daj spokój, chciał się popisać to mu to
ułatwiliśmy.
- On nigdy nie był na corridzie, nie wie jak to robić. I na
przyszłość, nie odwracaj się w taki sposób do byka. Może to mały, tylko by ci
coś połamał albo poturbował, ale jednak to dalej byk.
- Martwisz się o mnie? – zapytałem zdziwiony, a ona była na
mnie wściekła
- Carmen dobrze się czujesz? – od razu przy nas znalazł się
Jose, a ona tylko go wyminęła i nie oglądając się za siebie odeszła
- Cos nie tak? – zapytałem bo nie powiem, ale byłem w kropce
- Wspomnienia wróciły. – westchnął – Od 2007 roku nie
walczyła z żadnym bykiem. Nie od kiedy nasz ojciec zginął. Javier miałeś go
pilnować.
- Ale się popisywał więc chcieliśmy dać mu nauczkę. No i
pojawiła się Carmen. Myślisz o tym samym co ja?
- Miejmy nadzieję, że nie będzie tak źle.
- Źle? – zdziwiony na niego spojrzałem a on jedynie
westchnął
- Carmen do tej pory przeżywa śmierć naszego ojca. Zginął
podczas walki z bykiem. I dlatego przestała sama walczyć. Powinna być w parku
Marii Luizy. – westchnął – Pójdę tam po nią po treningu.
W sumie zszedłem z areny i nie wiedziałem co mam ze sobą
zrobić. Więc swoje kroki skierowałem właśnie w stronę parku, czułem, że chyba
muszę się wytłumaczyć, no i podziękować. W końcu jestem cały. Trochę musiałem
pobłądzić, ale w końcu odnalazłem odpowiednie miejsce i widziałem ją schowaną
pod drzewem, więc tylko podszedłem. Spojrzała na mnie i widziałem łzy w oczach,
i tusz na policzkach. Od razu wyciągnąłem chusteczkę, na co za nią złapała
wzdychając. Sam usiadłem obok niej i oparłem o drzewo.
- Tak szybko uciekłaś, że nie zdążyłem ci podziękować. –
uśmiechnąłem się do niej
- Nie rób już więcej tak głupich rzeczy. Walka z bykiem to
nie zabawa.
- No cóż, to był byczek. Ale dziękuje. Wiem, że nie było to
dla ciebie łatwe. Po śmierci ojca, przestałaś walczyć.
- Jose. – westchnęła a ja potwierdziłem – Polubił cię.
- A ja was. Chociaż nie mam aż tylu informacji na twój
temat. Każdego dnia dowiaduję się czegoś nowego. Jesteś jedną wielka zagadką.
- Rozumiem. Ale nie wiem po co ci to. Jesteś tu dla swojej
babci. Zresztą dziwi mnie jedno. Dziennikarz wojenny, zajmuję się historią
miłosną.
- Już wiesz dlaczego, więc teraz mi powiedź. Jak bardzo
dziennikarze przesadzili? Nie jestem takim dziennikarzem, ale wiem jacy mogą
być.
- Opisywali to wszystko w najgorszych epitetach. Napisali,
że mój ojciec sam się zabił. Że przesadził i na własne życzenie został tak
poturbowany. Ale ty tego nie rozumiesz. Nie wiesz jak to jest… walka z bykiem
to coś więcej niż zabawa. To… wiesz, że masz władzę. Jesteś tylko ty, i byk.
- Co się stało?
- Szatan… wszyscy myśleli, że już nie ma sił. Mój ojciec też
tak myślał, ale jednak… byk dostał nowych sił i wziął odwet. Miał zbyt poważne
obrażenia. Nie było dla niego ratunku.
- Przykro mi. Wiem jak to jest stracić bliską osobę. Jak to
boli, kiedy jesteś zżyta.
- Był dla mnie jak starszy brat, najlepszy przyjaciel ale i
ojciec. Był dla mnie wszystkim.
- A teraz Jose i Javier walczą. Nie jest łatwo co?
- Nie, ale gorzej jest kiedy sama walczę. Boję się za każdym
razem… to dlatego nie walczę. Wolę rezygnować niż walczyć…
- Miguel. – zauważyłem – Jose mi powiedział, że nie byłaś z
nikim.
- Mogłam być z nim, ale nie podjęłam walki. Widzisz, moi
dziadkowie są ze sobą od tylu lat, walczyli o siebie.
- Nie powinnaś się poddawać. Twój tato na pewno by ci teraz
dał porządnego klapsa. – uśmiechnąłem się do
niej co lekko odwzajemniła – I powiem ci, że jesteś silniejsza niż ci
się wydaje. No i lekko stuknięta.
- Słucham?
- No a nie? Wpadłaś do mojego pokoju jakby nigdy nic, do
tego uratowałaś mnie przed bykiem.
- Wolałam nie mieć na sumieniu Szkota. – wystawiła mi język
- Mogę zadać ci pytanie? – i nie czekając na pozwolenie od
razu je zadałem – Wiem już, że większość z twojej rodziny jest związana z walką.
Ale, twoja babcia też była gwiazdą. I nikt nie poszedł w jej ślady?
- Każda kobieta w mojej rodzinie potrafi zatańczyć flamenco,
jeśli to cię interesuję.
- Ale żadna nie związała z tym swojej przyszłości. I to mnie
dziwi.
- Skąd wiesz? Może ktoś związał. Ale ci nie powiem, musisz
przyjść w niedzielę, a sam się przekonasz.
- Zapraszasz mnie? – zdziwiony na nią spojrzałem a ona się
uśmiechnęła
- Tak, zapraszam cię i z miłą chęcią wezmę cię na walkę w
niedzielę jako moja osoba towarzysząca. Oczywiście jako kumple. Nie jaraj się
niczym.
- Nie jestem nastolatkiem. – zaśmiałem się – Ale jeśli mnie
zapraszasz to z miłą chęcią przyjdę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz