środa, 9 kwietnia 2014

8 maj 2014

8 maj 2014

Jak co dzień, wstawiłem się punktualnie o dziesiątej w mieszkaniu przyjaciół mojej babci. Tym razem był ze mną Jose junior, ale zaproponował trening, abym zobaczył to z bliska i w sumie jego dziadkowie tak się przy tym upierali, więc nie miałem innego wyjścia jak się zgodzić. Po otrzymaniu nowych informacji, wyszykowaliśmy się i wyszliśmy z domu.

- Mówisz, że wracasz do Szkocji po niedzieli? – zauważył Jose a ja pokiwałem głową – Krótko jak na wakacje w Hiszpanii. W ogóle nie zwiedzisz Sevilli.
- Co nie co zwiedziłem. Miejsca dotyczące mojej babci.
- A moja siostra ci pomogła?
- Carmen? Tak, przetłumaczyła mi list. – uśmiechnąłem się – I na tym chyba się skończy. Nie chce w ogóle ze mną współpracować. Tak jak ty, albo twoi dziadkowie.
- Jest nieufna. Dziennikarze nie byli łaskawi dla naszej rodziny. Za bardzo wzięła to do siebie, i dlatego teraz nie chce rozmawiać.
- No tak, jak zadaję jej jakieś pytanie to od razu zmienia temat.
- No cóż. – zaśmiał się serdecznie – Taka jest moja siostra. Niedostępna dla innych, zwłaszcza dla chłopaków. Dlatego jest sama. Od kiedy pamiętam. A nie, miała jednego chłopaka. Miguel, ale się rozeszli. Od tamtej pory nikt.
- I dlaczego mówisz to mi?
- Może tobie uda się do niej dotrzeć. – wzruszył ramionami – A nie nasz wspólny przyjaciel, który nawet nie chce poderwać mojej siostry. Chce być tylko jej przyjacielem.
- To chyba dobrze co? Jeśli by ją skrzywdził to byś nie był w kiepskim położeniu. Kogo wybrać, siostrę czy przyjaciela.
- Zawsze wybieram siostrę. No, ale jesteśmy. Witaj na Plaza de toros de la Real Maestranza de Caballeria de Sevilla.
- Dłuższej nazwy to nie mieliście? – zaśmiałem się, wchodząc za nim do budynku

- Nazwa odpowiednia do historii. Ale przedstawię ci wszystkich, bo pewnie już na mnie czekają.
Poszedłem za nim i jakimś cudem znalazłem się w centralnym punkcie, czyli na arenie gdzie walczyli toreadorzy. Poznałem chyba z ośmiu chłopaków, którzy robili to co kochali, a także przywitałem się z Carmen. Jose mnie przedstawił, i zostawił z nimi, a sam poszedł się przebrać na trening. Carmen sama poszła za swoim bratem, więc nie bardzo wiedziałem jak mam zacząć rozmowę z ludźmi, którzy walczą z bykami a mi się to nie podoba.

- Oglądałeś kiedyś walkę? – zapytał Javier, z tego co pamiętałem
- Na youtube. Na żywo nie.
- I co o tym myślisz?
- Hmm, nie popieram tego. Chociaż rozumiem, macie swoją tradycję. Ale męczycie byka.
- Może i ginie tutaj, ale żyje o wiele dłużej niż inne byki. Zresztą nie walczyłeś to nie wiesz jakie to jest uczucie.
- Staracie się po prostu przeżyć i igracie z losem. No, a płachtą każdy potrafi machać.
- Tak mówisz? – zaśmiał się Javier – To sam spróbuj. – podał mi płachtę – Mamy takiego jednego, małego byczka. Nie zabijamy go, nie bój się. Tylko ćwiczymy.

Pomachał ręką i w tym momencie pojawił się byczek. W sumie pierwsza runda była dla mnie, bo byk nie staranował mnie, ale ładnie walczył z moją płachtą, ale w pewnym momencie zobaczyłem Carmen, więc chciałem się popisać. Tyle tylko, że się odwróciłem i usłyszałem krzyk. Zanim się odwróciłem to widziałem Carmen z płachtą. Zaraz również pojawił się Jose, i reszta chłopaków zajęła się byczkiem, a Carmen podeszła do mnie zła.

- Co ty sobie wyobrażasz?!
- Carmelita daj spokój, chciał się popisać to mu to ułatwiliśmy.
- On nigdy nie był na corridzie, nie wie jak to robić. I na przyszłość, nie odwracaj się w taki sposób do byka. Może to mały, tylko by ci coś połamał albo poturbował, ale jednak to dalej byk.
- Martwisz się o mnie? – zapytałem zdziwiony, a ona była na mnie wściekła
- Carmen dobrze się czujesz? – od razu przy nas znalazł się Jose, a ona tylko go wyminęła i nie oglądając się za siebie odeszła
- Cos nie tak? – zapytałem bo nie powiem, ale byłem w kropce
- Wspomnienia wróciły. – westchnął – Od 2007 roku nie walczyła z żadnym bykiem. Nie od kiedy nasz ojciec zginął. Javier miałeś go pilnować.
- Ale się popisywał więc chcieliśmy dać mu nauczkę. No i pojawiła się Carmen. Myślisz o tym samym co ja?
- Miejmy nadzieję, że nie będzie tak źle.  
- Źle? – zdziwiony na niego spojrzałem a on jedynie westchnął
- Carmen do tej pory przeżywa śmierć naszego ojca. Zginął podczas walki z bykiem. I dlatego przestała sama walczyć. Powinna być w parku Marii Luizy. – westchnął – Pójdę tam po nią po treningu.

W sumie zszedłem z areny i nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Więc swoje kroki skierowałem właśnie w stronę parku, czułem, że chyba muszę się wytłumaczyć, no i podziękować. W końcu jestem cały. Trochę musiałem pobłądzić, ale w końcu odnalazłem odpowiednie miejsce i widziałem ją schowaną pod drzewem, więc tylko podszedłem. Spojrzała na mnie i widziałem łzy w oczach, i tusz na policzkach. Od razu wyciągnąłem chusteczkę, na co za nią złapała wzdychając. Sam usiadłem obok niej i oparłem o drzewo.

- Tak szybko uciekłaś, że nie zdążyłem ci podziękować. – uśmiechnąłem się do niej
- Nie rób już więcej tak głupich rzeczy. Walka z bykiem to nie zabawa.
- No cóż, to był byczek. Ale dziękuje. Wiem, że nie było to dla ciebie łatwe. Po śmierci ojca, przestałaś walczyć.
- Jose. – westchnęła a ja potwierdziłem – Polubił cię.
- A ja was. Chociaż nie mam aż tylu informacji na twój temat. Każdego dnia dowiaduję się czegoś nowego. Jesteś jedną wielka zagadką.
- Rozumiem. Ale nie wiem po co ci to. Jesteś tu dla swojej babci. Zresztą dziwi mnie jedno. Dziennikarz wojenny, zajmuję się historią miłosną.
- Już wiesz dlaczego, więc teraz mi powiedź. Jak bardzo dziennikarze przesadzili? Nie jestem takim dziennikarzem, ale wiem jacy mogą być.
- Opisywali to wszystko w najgorszych epitetach. Napisali, że mój ojciec sam się zabił. Że przesadził i na własne życzenie został tak poturbowany. Ale ty tego nie rozumiesz. Nie wiesz jak to jest… walka z bykiem to coś więcej niż zabawa. To… wiesz, że masz władzę. Jesteś tylko ty, i byk.
-  Co się stało?
- Szatan… wszyscy myśleli, że już nie ma sił. Mój ojciec też tak myślał, ale jednak… byk dostał nowych sił i wziął odwet. Miał zbyt poważne obrażenia. Nie było dla niego ratunku.
- Przykro mi. Wiem jak to jest stracić bliską osobę. Jak to boli, kiedy jesteś zżyta.
- Był dla mnie jak starszy brat, najlepszy przyjaciel ale i ojciec. Był dla mnie wszystkim.
- A teraz Jose i Javier walczą. Nie jest łatwo co?
- Nie, ale gorzej jest kiedy sama walczę. Boję się za każdym razem… to dlatego nie walczę. Wolę rezygnować niż walczyć…
- Miguel. – zauważyłem – Jose mi powiedział, że nie byłaś z nikim.
- Mogłam być z nim, ale nie podjęłam walki. Widzisz, moi dziadkowie są ze sobą od tylu lat, walczyli o siebie.
- Nie powinnaś się poddawać. Twój tato na pewno by ci teraz dał porządnego klapsa. – uśmiechnąłem się do  niej co lekko odwzajemniła – I powiem ci, że jesteś silniejsza niż ci się wydaje. No i lekko stuknięta.
- Słucham?
- No a nie? Wpadłaś do mojego pokoju jakby nigdy nic, do tego uratowałaś mnie przed bykiem.
- Wolałam nie mieć na sumieniu Szkota. – wystawiła mi język
- Mogę zadać ci pytanie? – i nie czekając na pozwolenie od razu je zadałem – Wiem już, że większość z twojej rodziny jest związana z walką. Ale, twoja babcia też była gwiazdą. I nikt nie poszedł w jej ślady?
- Każda kobieta w mojej rodzinie potrafi zatańczyć flamenco, jeśli to cię interesuję.
- Ale żadna nie związała z tym swojej przyszłości. I to mnie dziwi.
- Skąd wiesz? Może ktoś związał. Ale ci nie powiem, musisz przyjść w niedzielę, a sam się przekonasz.
- Zapraszasz mnie? – zdziwiony na nią spojrzałem a ona się uśmiechnęła
- Tak, zapraszam cię i z miłą chęcią wezmę cię na walkę w niedzielę jako moja osoba towarzysząca. Oczywiście jako kumple. Nie jaraj się niczym.

- Nie jestem nastolatkiem. – zaśmiałem się – Ale jeśli mnie zapraszasz to z miłą chęcią przyjdę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz