4 maj 2014
Z przewodnikiem i rozmówkami wysiadłem z samolotu na
lotnisku w Sevilli. Pogoda jaka mnie przywitała była zdecydowanie inna, niż w
Szkocji. Ale w końcu to maj. W dodatku mój hiszpański nie był dobry, rozumiałem
co drugie słowo jakie do mnie mówili, i byłem przeszczęśliwy kiedy znalazłem
się w końcu w hotelu. Cudem udało mi się znaleźć tak szybko pokój, ale okazało
się, ze w ostatniej chwili ktoś odwołał rezerwację i udało mi się wskoczyć na
jego miejsce. No cóż, nie powiedziałbym, że to jeden z najlepszych pokoi w
jakim przyszło mi mieszkać, ale wolałem nie marudzić.
- Mam nadzieję, że będzie się panu u nas podobać. Zwłaszcza,
że od jutra zaczyna się Feria de Abril.
- Cos o tym czytałem. Walka z bykami, kobiety w sukniach.
- To nie to samo co widzieć. – uśmiechnął się do mnie młody
chłopak – W razie jakichś problemów, albo pytań proszę dzwonić do recepcji.
- W sumie to mam jedno pytanie. – szybko odszukałem swój
notes z najważniejszymi zapiskami – Szukam baru Carmela. Nie wiem czy jeszcze
istnieje, albo czy będziesz kojarzyć to miejsce.
- Bar Carmela, to najsławniejsze miejsce jeśli chodzi o
flamenco. Najseksowniejsze kobiety i najlepsze drinki. Ale to jednak klub tylko
dla wybranych, nie dla młodych co szukają miejsca do picia. I chętnie zostawię
panu mapę w recepcji z dokładną trasą.
- Dziękuje bardzo. –
zostałem sam w pokoju więc od razu wyciągnąłem laptopa i notes mojej babci i
otworzyłem stronę, od nowa czytając historię od której się wszystko zaczęło
Maj 1945
Mój pierwszy raz poza
granicami kraju, i to od razu wybrałam się do Hiszpanii. Że też dałam się
namówić na wyjazd akurat w trakcie kiedy wojna chyliła się ku upadkowi. Codziennie
w radiu pojawiały się informację odnośnie klęsk III Rzeszy. Każdego dnia Europa
czuła, ze ucisk mija i na dniach będą wszyscy świętować. Strach odejdzie w
zapomnienie. Przyjdą nowe, lepsze czasy. A ja zamiast świętować ten czas z
rodziną to stoję na Puerta de la Carne wraz z moją najlepszą przyjaciółką. W
powietrzu dało się czuć zapach pomarańczy, a na ulicach co rusz mijały nas
hiszpanki w uroczych, kolorowych sukniach. To właśnie tutaj widziałam, jak
ważne dla nich jest kultywowanie tradycji. W gronie najbliższych, świętowali
przez cały tydzień. Nic się nie liczyło… tylko flamenco i corrida.
Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek mojego telefonu więc od
razu za niego złapałem i widziałem, że dzwoni do mnie Emma. Westchnąłem ciężko,
ale odebrałem.
- No nareszcie. Dzwonię do ciebie i dzwonię.
- Przepraszam, niedawno dotarłem do hotelu. Ale uprzedzając
twoje pytanie to jest jak na razie świetnie. Chłopiec na posyłki powiedział mi,
że ten bar dalej istnieje i da mi adres z mapą. Więc jak na razie idzie
wszystko po mojej myśli. No a jutro zaczyna się święto. Zrobię ci specjalnie
zdjęcie tych wszystkich dziewczyn, które chodzą w tych śmiesznych sukienkach.
- Po prostu ja bym tego nie założyła. – zaśmiała się –
Zwłaszcza, że większość z nich nie jest chuda.
- Wiem, wiem. Ale im się to podoba i to tradycja, pamiętaj o
tym.
- No dobrze. W sumie cieszę się, ze lubisz chude blondynki.
Na pewno żadnej tam takiej nie spotkasz.
- Emma, jestem z tobą więc na żadną inną nie mam co
spoglądać. Jesteś tylko ty. Mówiłem ci, abyś przyjechała tutaj ze mną, ale nie
chciałaś gonić duchów.
- Bo dla mnie nie ma sensu. Twoja babcia owszem była w Sevilli
i była podjarana romansem z Hiszpanem, ale się skończyło i nie odnalazła go.
- Odnalazła jego przyjaciół. Ale nie była zbyt pewna siebie
aby do nich się odezwać. Minęło sporo lat. I dlatego myślę, że wszystkie
zapiski zapisała właśnie mi.
- No dobrze, ale musze kończyć. Mam urwanie głowy w kafejce.
Zadzwoń wieczorem, jak się czegoś dowiesz.
- Jasne, pa. – szybko się wyłączyłem i rzuciłem telefon na
łóżko
Musiałem przygotować się do wyjścia, więc szybko się
przebrałem i spakowałem same najpotrzebniejsze rzeczy. W dodatku w recepcji
czekała na mnie mapa wraz z dokładnym adresem. Więc nie powinienem się zgubić. W
razie czego znałem podstawy hiszpańskiego. Tyle tylko, że nie używałem go już
od dosyć dawna, więc nie wiedziałem czy dam radę się dogadać. Jak na razie w
hotelu szło mi dobrze z angielskim. Więc pozostawała nadzieja, że na ulicach
znajdzie się ktoś pomocny z znajomością angielskiego. Po zwiedzeniu częściowo
Sevilli znalazłem się wieczorem pod barem z którego już dobiegała muzyka.
Wziąłem głęboki oddech i czas zacząć grzebać w przeszłości.
- Przepraszam, mogę prosić o piwo?
- Jasne. – rzucił barman – Anglik?
- Szkot. – zaśmiałem się – Aż tak bardzo widać?
- Młodzi Anglicy nie za często nas odwiedzają. To klub dla
wytrwałych fanatyków flamenco. – rzucił pokazując mi ścianę ze zdjęciami –
Jesteśmy tu od 1905 roku.
- Ty też? – zaśmiałem się tak samo jak on
- Nie aż tak długo, ale od dziecka. To bar mojego
pradziadka. Później prowadził go mój ojciec i teraz ja. No, a teraz mamy mały
młyn przed jutrzejszym. Wielkie rozpoczęcie i zabawa do niedzieli.
- Ale widzę, że jak na razie jest mało ludzi. – rozejrzałem
się po pomieszczeniu i nie zauważyłem nikogo ciekawego
- No tak, wszyscy przygotowują się na jutro. Dziewczyny
stroją się aby zaprezentować najlepszą kreację.
- Szczerze? Nie bardzo wiem o co w tym chodzi. – zaśmiałem
się popijając piwo – A przyjechałem tu odnaleźć kilka brakujących elementów do
mojej książki, albo raczej dużego artykułu. I wszystko co mam zaczęło się
właśnie w trakcie tego święta.
- Szkot i to w dodatku dziennikarz. Mieliśmy tu kilka
takich, również pisarzy. – zaśmiał się – Zwłaszcza w maju. A na co dzień
odwiedzają nas wielbiciele flamenco.
- Czyli zapewne znasz Carmen Amoya. – zauważyłem wyciągając
z kieszeni notes z nazwiskami
- Jasne. – spojrzał na mnie podejrzanie – To nasza gwiazda.
Każdy ją zna, zwłaszcza w tym barze. Ale dlaczego interesujesz się staruszką?
- Interesuje mnie pewna historia, w której odegrała znaczącą
rolę. Wraz z mężem. Chociaż nie wiem czy uda mi się ją odkryć, nie wiem nic o
nich i o osobach, które występują. Tylko nazwiska.
- Dona Carmen wraz z mężem mają się bardzo dobrze. Nie
mieszkają tutaj, w Sevilli. Jednak przez ten cały tydzień będą w mieście wraz z
całą rodziną. Zatrzymają się w swojej kamienicy. – rzucił pisząc mi na kartce
adres – Możesz też przyjść tutaj, na pewno nas odwiedzą.
- Dzięki. – od razu się uśmiechnąłem szeroko, bo jak na
razie wszystko szło po mojej myśli
- Nie ma za co. Tylko uważaj, nie bardzo lubią dziennikarzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz