niedziela, 9 marca 2014

4 maj 2014

4 maj 2014

Z przewodnikiem i rozmówkami wysiadłem z samolotu na lotnisku w Sevilli. Pogoda jaka mnie przywitała była zdecydowanie inna, niż w Szkocji. Ale w końcu to maj. W dodatku mój hiszpański nie był dobry, rozumiałem co drugie słowo jakie do mnie mówili, i byłem przeszczęśliwy kiedy znalazłem się w końcu w hotelu. Cudem udało mi się znaleźć tak szybko pokój, ale okazało się, ze w ostatniej chwili ktoś odwołał rezerwację i udało mi się wskoczyć na jego miejsce. No cóż, nie powiedziałbym, że to jeden z najlepszych pokoi w jakim przyszło mi mieszkać, ale wolałem nie marudzić.

- Mam nadzieję, że będzie się panu u nas podobać. Zwłaszcza, że od jutra zaczyna się Feria de Abril.
- Cos o tym czytałem. Walka z bykami, kobiety w sukniach.
- To nie to samo co widzieć. – uśmiechnął się do mnie młody chłopak – W razie jakichś problemów, albo pytań proszę dzwonić do recepcji.
- W sumie to mam jedno pytanie. – szybko odszukałem swój notes z najważniejszymi zapiskami – Szukam baru Carmela. Nie wiem czy jeszcze istnieje, albo czy będziesz kojarzyć to miejsce.
- Bar Carmela, to najsławniejsze miejsce jeśli chodzi o flamenco. Najseksowniejsze kobiety i najlepsze drinki. Ale to jednak klub tylko dla wybranych, nie dla młodych co szukają miejsca do picia. I chętnie zostawię panu mapę w recepcji z dokładną trasą.
- Dziękuje bardzo.  – zostałem sam w pokoju więc od razu wyciągnąłem laptopa i notes mojej babci i otworzyłem stronę, od nowa czytając historię od której się wszystko zaczęło

Maj 1945
Mój pierwszy raz poza granicami kraju, i to od razu wybrałam się do Hiszpanii. Że też dałam się namówić na wyjazd akurat w trakcie kiedy wojna chyliła się ku upadkowi. Codziennie w radiu pojawiały się informację odnośnie klęsk III Rzeszy. Każdego dnia Europa czuła, ze ucisk mija i na dniach będą wszyscy świętować. Strach odejdzie w zapomnienie. Przyjdą nowe, lepsze czasy. A ja zamiast świętować ten czas z rodziną to stoję na Puerta de la Carne wraz z moją najlepszą przyjaciółką. W powietrzu dało się czuć zapach pomarańczy, a na ulicach co rusz mijały nas hiszpanki w uroczych, kolorowych sukniach. To właśnie tutaj widziałam, jak ważne dla nich jest kultywowanie tradycji. W gronie najbliższych, świętowali przez cały tydzień. Nic się nie liczyło… tylko flamenco i corrida.

Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek mojego telefonu więc od razu za niego złapałem i widziałem, że dzwoni do mnie Emma. Westchnąłem ciężko, ale odebrałem.

- No nareszcie. Dzwonię do ciebie i dzwonię.
- Przepraszam, niedawno dotarłem do hotelu. Ale uprzedzając twoje pytanie to jest jak na razie świetnie. Chłopiec na posyłki powiedział mi, że ten bar dalej istnieje i da mi adres z mapą. Więc jak na razie idzie wszystko po mojej myśli. No a jutro zaczyna się święto. Zrobię ci specjalnie zdjęcie tych wszystkich dziewczyn, które chodzą w tych śmiesznych sukienkach.
- Po prostu ja bym tego nie założyła. – zaśmiała się – Zwłaszcza, że większość z nich nie jest chuda.
- Wiem, wiem. Ale im się to podoba i to tradycja, pamiętaj o tym.
- No dobrze. W sumie cieszę się, ze lubisz chude blondynki. Na pewno żadnej tam takiej nie spotkasz.
- Emma, jestem z tobą więc na żadną inną nie mam co spoglądać. Jesteś tylko ty. Mówiłem ci, abyś przyjechała tutaj ze mną, ale nie chciałaś gonić duchów.
- Bo dla mnie nie ma sensu. Twoja babcia owszem była w Sevilli i była podjarana romansem z Hiszpanem, ale się skończyło i nie odnalazła go.
- Odnalazła jego przyjaciół. Ale nie była zbyt pewna siebie aby do nich się odezwać. Minęło sporo lat. I dlatego myślę, że wszystkie zapiski zapisała właśnie mi.
- No dobrze, ale musze kończyć. Mam urwanie głowy w kafejce. Zadzwoń wieczorem, jak się czegoś dowiesz.
- Jasne, pa. – szybko się wyłączyłem i rzuciłem telefon na łóżko

Musiałem przygotować się do wyjścia, więc szybko się przebrałem i spakowałem same najpotrzebniejsze rzeczy. W dodatku w recepcji czekała na mnie mapa wraz z dokładnym adresem. Więc nie powinienem się zgubić. W razie czego znałem podstawy hiszpańskiego. Tyle tylko, że nie używałem go już od dosyć dawna, więc nie wiedziałem czy dam radę się dogadać. Jak na razie w hotelu szło mi dobrze z angielskim. Więc pozostawała nadzieja, że na ulicach znajdzie się ktoś pomocny z znajomością angielskiego. Po zwiedzeniu częściowo Sevilli znalazłem się wieczorem pod barem z którego już dobiegała muzyka. Wziąłem głęboki oddech i czas zacząć grzebać w przeszłości.

- Przepraszam, mogę prosić o piwo?
- Jasne. – rzucił barman – Anglik?
- Szkot. – zaśmiałem się – Aż tak bardzo widać?
- Młodzi Anglicy nie za często nas odwiedzają. To klub dla wytrwałych fanatyków flamenco. – rzucił pokazując mi ścianę ze zdjęciami – Jesteśmy tu od 1905 roku.
- Ty też? – zaśmiałem się tak samo jak on
- Nie aż tak długo, ale od dziecka. To bar mojego pradziadka. Później prowadził go mój ojciec i teraz ja. No, a teraz mamy mały młyn przed jutrzejszym. Wielkie rozpoczęcie i zabawa do niedzieli.
- Ale widzę, że jak na razie jest mało ludzi. – rozejrzałem się po pomieszczeniu i nie zauważyłem nikogo ciekawego
- No tak, wszyscy przygotowują się na jutro. Dziewczyny stroją się aby zaprezentować najlepszą kreację.
- Szczerze? Nie bardzo wiem o co w tym chodzi. – zaśmiałem się popijając piwo – A przyjechałem tu odnaleźć kilka brakujących elementów do mojej książki, albo raczej dużego artykułu. I wszystko co mam zaczęło się właśnie w trakcie tego święta.
- Szkot i to w dodatku dziennikarz. Mieliśmy tu kilka takich, również pisarzy. – zaśmiał się – Zwłaszcza w maju. A na co dzień odwiedzają nas wielbiciele flamenco.
- Czyli zapewne znasz Carmen Amoya. – zauważyłem wyciągając z kieszeni notes z nazwiskami
- Jasne. – spojrzał na mnie podejrzanie – To nasza gwiazda. Każdy ją zna, zwłaszcza w tym barze. Ale dlaczego interesujesz się staruszką?
- Interesuje mnie pewna historia, w której odegrała znaczącą rolę. Wraz z mężem. Chociaż nie wiem czy uda mi się ją odkryć, nie wiem nic o nich i o osobach, które występują. Tylko nazwiska.
- Dona Carmen wraz z mężem mają się bardzo dobrze. Nie mieszkają tutaj, w Sevilli. Jednak przez ten cały tydzień będą w mieście wraz z całą rodziną. Zatrzymają się w swojej kamienicy. – rzucił pisząc mi na kartce adres – Możesz też przyjść tutaj, na pewno nas odwiedzą.
- Dzięki. – od razu się uśmiechnąłem szeroko, bo jak na razie wszystko szło po mojej myśli

- Nie ma za co. Tylko uważaj, nie bardzo lubią dziennikarzy.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz