niedziela, 24 sierpnia 2014

5 kwietnia 2015

5 kwietnia 2015

Stawiłem się pod willą, i nie mogłem uwierzyć. Dlatego spojrzałem drugi raz na adres. Lauren sama nie była na to przygotowana. Weszliśmy na posiadłość i od razu dorwała nas gromada dzieci.

- Dzieciaki nie przestraszcie naszych gości! – usłyszałem pana Jose na co się zaśmiałem – Idźcie do cioci Carmen, przygotowuję dla was zabawę w ogrodzie.
- Hura! – i już ich nie było
- Przepraszam za nich, ale w mieście nie mają dużo miejsca do zabaw. Za to tutaj mogą szaleć ile się da.
- Bardzo ładny dom. – zauważyła Laura, za co podziękował
- Moja żona wszystko sama zrobiła. Ogród i dodatki. Ja jedynie podlewam. Tylko na tyle mi pozwala.
- A ty już na mnie narzekasz? – zaśmiała się pani Carmen, więc i z nią się przywitałem – Miło, że już jesteście. Pokoje już czekają.
- Dziękujemy bardzo. To miła chwila odpoczynku po tak ciężkiej pracy.
- Słyszałam, że książka dobrze się sprzedaje. – wzięła mnie pod ramię prowadząc do środka – Polecam ją wszystkim znajomym. I mam nadzieję, że nie zrazi się twoja przyjaciółka do naszej rodziny, bo organizujemy mały zjazd.
- To my się tylko zwaliliśmy na głowę. – od razu rzuciłem a ona mnie uciszyła i zobaczyłem Carmen biegającą z dzieciakami
- Musisz poczekać, aż dzieciaki zasną. – zaśmiała się – Wtedy będziesz mógł z nią porozmawiać.

W sumie miałem wrażenie, że donna Carmen wie, ale nie chce nic mówić. Bo w końcu to nie jej sprawa. Ale Carmen się z nami przywitała, ale i tak musiała wracać do zabawy z kuzynostwem. W dodatku zasnęły dzieciaki dosyć późno i kiedy wszyscy dorośli siedzieli w salonie to zobaczyłem Carmen na tarasie, więc sam do niej poszedłem.

- Jesteś dobra w zabawy z dzieciakami.
- Cóż trochę tego kuzynostwa mam. – zaśmiała się – Spacer? – na co pokiwałem głową ruszając za nią – Więc co tam u ciebie?
- Jak wiesz wydałem książkę. Nie było łatwo, bo wydawcy mnie odrzucali. Nie podobało im się to, że nie opisałem żadnej sceny łóżkowej.
- Myślałam, że chcieli wiedzieć coś więcej o mnie. – zaśmiała się
- Miałem opisać twoją osobę w inny sposób? – a ona zaprzeczyła – A co u ciebie?
- Na studiach jest jak jest. Zaliczyłam praktyki, które okazały się naprawdę cudowne. Nauczyłam się tylu nowych rzeczy, że aż głowa boli. No i poznałam też dużo osób.
- Pracowicie jak widzę. I powiem ci, ze jest miło. Teraz, że mogę z tobą porozmawiać po hiszpańsku.
- Po angielsku również. – zaśmiała się – A co z narzeczoną?
- Rozeszliśmy się. – westchnąłem patrząc przed siebie – Emma chciała czegoś więcej, ustatkować się na miejscu. A ja nie jestem na razie typem, który mieszka w jednym miejscu całe życie. Nie zaprzeczam, że kiedyś mogę stać się takim facetem, ale na razie wolę bywać to tu, to tam.
- Szkoda.
- Wiem, na dodatek domyśliła się. Twój wachlarz zajmuję jedno z najważniejszych miejsc w moim gabinecie. Przynosi mi szczęście. Ale jak chcesz to mogę ci zwrócić.
- Nie, kto wie może kiedyś znowu dla ciebie zatańczę. – zaśmiała się – I wtedy nie będę miała wachlarza.
- Do tej pory żałuję, że nie nagrałem tego. Byłaś wtedy niesamowita. – od razu rzuciłem na co się zarumieniła! Więc zdziwiony na nią spojrzałem – Nie uwierzę, że potrafisz się rumienić!
-  Nie marudź. – mruknęłam – Nie przywykłam do chwalenia.
- Witaj w klubie. Do tej pory jak twoja babcia mnie chwali to nie wiem co powiedzieć.
- Lubi cię. Przeczyta twoją książkę bardzo szybko. Mimo problemów z oczami. – zaśmiała się – Moja rodzina przeczytała, kiedy powiedziała, że jest to o naszym wujku. Każdy wie, ale nikt nie zna całej historii.
- Nie opisałem jego historii. Tylko krótką część. – a ona pokazała mi mostek gdzie usiadła na barierce – Chociaż przyznam się, że spodobało mi się to. No wiesz, odkrywanie czegoś nowego i pisanie. Kiedy zaczynałem to nie przypuszczałem, że tak szybko mi to pójdzie. No i Lauren, uwierzyła we mnie.
- Spałeś z nią? – zbiła mnie z tropu, ale od razu pozbierałem się
- Nie.  Ona raczej wolałaby spać z tobą. – zaśmiałem się a ona zdziwiona spojrzała – Jest zresztą już w związku z inną kobietą.
- Teraz rozumiem. – zaśmiała się – Zresztą nie dziwi mnie to, ponoć działam tak na innych.
- Oczy. – zauważyłem – One tak działają i twój sposób bycia. Doskonale wiesz jak korzystać ze swoich atutów.
- To dobrze bo mam zamiar to wykorzystać przez jakiś czas.
- Masz kogoś? – przyjrzałem się jej uważnie, a ona ze śmiechem zeskoczyła
- Owszem, mam na oku chłopaka, który zostanie tu na jakiś czas, aby napisać biografię moich dziadków. Jeszcze go o to nie poprosili, ale oficjalna propozycja zostanie podana jutro. Na obiedzie.
- Ja? – zawołałem za nią bo ta oczywiście, że ruszyła przodem
- Pomyśl. A kto wie, może wachlarz przyda się szybciej niż myślisz.


Rzuciła zaczepnie na co się zaśmiałem. Bo z nią naprawdę nic nie wiadomo, ale propozycja zaintrygowała mnie. I w sumie byłoby ciekawie napisać biografię tak ważnych osób w kulturze hiszpańskiej, a zwłaszcza w Andaluzji. Więc wiedziałem, że trzeba porządnie przemyśleć jutrzejszą propozycję. 

&&&

Goodbye my lover, goodbye my friends... więc tak zakończyłam kolejne opowiadanie, chyba już 40 :D więc czas na emeryturę... przyszedł czas dla mnie, na kilka poważnych decyzji. Dlatego postanowiłam skończyć z pisaniem, ostatnio miałam wrażenie, że się wypaliłam. że to co piszę, nie pochodzi z mojego serca. Kiedy zaczynałam jakąś historię, od razu wiedziałam co należy pisać, jaki będzie przebieg wydarzeń, a ostatnim czasem po prostu męczyłam się. A tego nie chcę, nie chce obudzić się pewnego dnia i dojść do wniosku, że zgubiłam sens w tym wszystkim. Pisanie opowiadań, to nie jedyna rzecz którą muszę pożegnać. Kiedy ktoś robi milion rzeczy na raz, musi pewnego dnia spasować w niektórych dziedzinach... a ja, muszę odnaleźć na nowo sens i siebie samą w tym co robię. Na razie będę tylko na moim "modowym" blogu, czas skupić się tylko na jednej rzeczy, jednak to nie znaczy, że nie będę czytać waszych opowiadań. Mimo, że czasem nie komentuje to i tak czytam. Dlatego śmiało możecie do mnie wysyłać powiadomienia na gg. 

niedziela, 17 sierpnia 2014

3 kwietnia 2015

3 kwietnia 2015

Nie powiem, ale byłem poddenerwowany i to bardzo. Moja książka była już gotowa i czekała tylko na podpisywanie. I to było w tym wszystkim najbardziej stresujące. Lindsay była naprawdę pomocna. Starała się jak mogła przez ostatnie miesiące. Działała na dwóch frontach, tu w Szkocji ale także w Hiszpanii. Siedziałem właśnie w moim rodzinnym mieście, w księgarni do której często chodziłem. Dzisiaj był dzień, kiedy podpisywałem po raz pierwszy swoją książkę, która o dziwo dobrze się przyjęła w moim kraju. Później miałem jechać do Londynu, i stamtąd do Hiszpanii. Podpisywałem książkę w Madrycie i miałem jeszcze w Barcelonie, ale od razu powiedziałem, że najważniejsze dla mnie miasto to Sevilla. To wszystko się tam zaczęło, dlatego po Madrycie od razu jechałem do Andaluzji. W sumie byłem ciekawy, czy ktokolwiek z rodziny Carmen się pojawi, albo i ona sama.

- A ty o czym myślisz? – usłyszałem Lindsay więc się tylko uśmiechnąłem
- O tym, jak bardzo zmieniło się moje życie.
- Nie tylko twoje. – zaśmiała się – Ta książka odmieniła życie kilku osób.

Przyznam szczerze, że podpisywanie książek było miłym uczuciem, ale też wyczerpującym zajęciem. Ręka mi odpadała, a tu jeszcze musiałem dalej podpisywać. Nie marzyłem naprawdę o niczym innym, jak o tym, aby zaszyć się w swoim mieszkaniu. W Londynie nie było lepiej. I w sumie zastanawiałem się czy czasem nie napisać do Jose i go poinformować o tym, że podpisuję książkę. Ale o dziwo to właśnie on do mnie napisał z gratulacjami. Zapowiedział, że przyjdzie z dziadkami na co się uśmiechnąłem, bo była to miła wiadomość. Dlatego już pewniej podpisywałem w Madrycie książki i nawet moja agentka zauważyła, ze do Sevilli jadę z szerokim uśmiechem i dużym podekscytowaniem.

- Mogę zadać ci osobiste pytanie? – zauważyła kiedy siedzieliśmy w pociągu
- Jasne. – przyjrzałem się jej czekając na pytanie
- Kiedy się poznaliśmy, nie pytałam o Carmen, która ci pomogła. Doszłam do wniosku, ze to wymyślona postać. W każdej historii romantycznej potrzebna jest kobieta.
- Carmen to kobieta z krwi i kości. – zaśmiałem się – Jej dziadkowie są najlepszymi przyjaciółmi, a raczej byli…
- Przyjdzie na podpisywanie książki?
- Nie wiem, nie utrzymuję z nią kontaktu. Chociaż jej brat poinformował mnie o tym, że będzie wraz z dziadkami. To naprawdę para miłych staruszków, którzy kochają się całe życie. Polubisz ich.
- A twoja narzeczona? – spojrzała na mnie uważnie, a ja już wiedziałem o co jej chodzi
- Rozstaliśmy się. – westchnąłem – Po pierwsze to chciała czegoś innego od związku niż ja. A po drugie to przeczytała książkę. Połączyła kilka faktów i się rozstaliśmy. Ale zapewne o tym już wiesz.
- Domyśliłam się kiedy nie było jej na podpisywaniu książki. Ale bardziej byłam ciekawa Carmen. Jeszcze nigdy nie czytałam o tak tajemniczej kobiecie w książce. Dobry duszek, który pomógł i znikł.
- Carmen nigdy nie znika. – zauważyłem – Pojawia się wtedy kiedy sama tego chce.
- Rozumiem. Ale pewnie liczysz na to, że ją spotkasz. – zauważyła, więc musiałem przyznać jej rację

Zatrzymaliśmy się w tym samym hotelu w którym to wszystko się zaczęło. Miałem nawet ten sam pokój. Z czego się tylko zaśmiałem, ale nie byłem w stanie wysiedzieć długo w hotelu. Lindsay była zajęta, więc sam poszedłem się przejść i moje kroki skierowały się w stronę klubu. Miguela nie było, więc musiałem obejść się bez rozmowy, tylko zamówiłem sobie piwo i zadowolony patrzyłem jak dwie kobiety tańczyły flamenco. Do tej pory pamiętałem jakie show zaserwowała mi Carmen. W dodatku na dnie torby miałem jej wachlarz. Nie wiem dlaczego, ale czułem, że to właśnie on przyniósł mi szczęście.

Na drugi dzień wstałem dosyć wcześnie, wyszykowałem się i ruszyłem wraz z Lindsay do kafejki w której miałem podpisywać książkę. Usiadłem na swoim miejscu i się zaczęło, ale w pewnym momencie zobaczyłem Jose, więc przeprosiłem wszystkich i do nich podszedłem.

- No, no jaka frekwencja. – zaśmiał się junior z którym od razu sobie uścisnąłem dłoń
- Sam się dziwię. – zauważyłem, witając się z panią Carmen, która tylko mnie przytuliła i wycałowała w oba policzki
- Babcia byłaby z ciebie dumna. Chociaż mój wzrok nie należy do tych wyśmienitych, to przeczytałam całą książkę jednym tchem. Bardzo romantyczna i prawdziwa.
- Dziękuję. – powiedziałem wbity w podłogę bo na ich opinii chyba zależało mi najbardziej – I tak jak obiecałem nie wspomniałem nic poza granicę o waszej rodzinie.
- Moja wnuczka jest trochę zawiedziona, że napisałeś o niej tak mało. – zaśmiał się pan Jose - Ale wracaj do podpisywania, fanki czekają.
- Ale zanim pójdziesz, chcielibyśmy cię zaprosić do nas, do naszego domu. Możesz zabrać swoją narzeczoną.
- To mój wydawca, ale z miłą chęcią przyjmę zaproszenie.
- W takim razie Jose cię zabierze. W końcu wraca do treningów. – poklepała wnuczka z uczuciem po klatce piersiowej na co się zaśmialiśmy

Ale jednak wróciłem do podpisywania książek i nie powiem, ale teraz czułem się zupełnie inaczej. Na luzie. W dodatku Lindsay zgodziła się ze mną jechać na „wieś”. Już w sumie kolejka do mnie się zmniejszała  i cieszyłem się z faktu, że zaraz będę mógł odpocząć, ale na samym końcu przed sobą zobaczyłem Carmen. Nic się nie zmieniła od kiedy ją ostatni raz widziałem, podeszła tylko do stolika na co się do niej szeroko uśmiechnąłem co odwzajemniła.

- Myślałem, że się nie pojawisz. – rzuciłem po hiszpańsku
- No cóż, wolę spokój. – wzruszyła ramionami podając mi książkę – Uczyłeś się?
- Postanowiłem pójść do szkoły i się nauczyłem hiszpańskiego, ale pewnie nie w takim stopniu jak ty go znasz. Ale z twoimi dziadkami się dogadałem.
- W oryginalnej książce też znajduję się taka dedykacja, czy tylko w wersji hiszpańskiej? – nachyliła się nad stołem więc na nią spojrzałem
- W obu. Teraz bym wiedział co napisałaś, a tak to musiałem poprosić o tłumaczenie sąsiadki w samolocie. Nie chciałem, aby ktokolwiek doszukiwał się czegoś o tobie, więc pomyślałem, ze wystarczy ta dedykacja.
- Gdzie Emma?
- James, musimy już uciekać. – przy moim boku pojawiła się Lindsay, więc je sobie przedstawiłem
- Milo mi poznać tą Carmen, która mu pokazała walkę z bykami i pomogła.
- Dziadkowie mi kazali. – zaśmiała się na co dałem jej kuksańca w bok – Ale ok ja uciekam, mam spotkanie.
- Jasne, a spotkamy się jeszcze?
- Słyszałam o zaproszeniu. – puściła mi oczko na co się do niej uśmiechnąłem i zostaliśmy sami
- Teraz dobrze wiem, że Carmen to nie fikcja i miedzy wami doszło do czegoś więcej, dlatego nie pisałeś o niej zbyt dużo.
- Ceni sobie swoją prywatność.


niedziela, 10 sierpnia 2014

3 grudnia 2014

3 grudnia 2014

Byłem wściekły. Od kiedy wróciłem z Sevilli cały czas mam pod górkę. Mojemu wydawcy niby książka się podobała, ale co do czego to kazał mi zmieniać większą część. Więc po prostu porzuciłem wydanie książki na jakiś czas. Nie chciałem wydać książki, która zdecydowanie nie należała do mnie i nie mówiła o historii jaką poznałem. W dodatku nie rozumiałem, dlaczego według nich nie sprzeda się aż tak dobrze.  Nie w każdej musi być ostry wątek romansu i szczegółowo opisanej sceny łóżkowej. W sumie nie wiedziałem jak to było w tamtych czasach. I nie zamierzałem zagłębiać się w sceny łóżkowe z moją babcią w roli głównej. A o swojej przygodzie opisywać raczej nie chciałem. Owszem dedykacja była dla rodziny Carmen. Ale to wystarczyło. Był krótki wątek o niej, ale tylko krótki. Nie miałem zamiaru opisywać naszej gorącej nocy, nie tylko ze względu na Emmę, z którą dalej mieszkałem, ale zdecydowanie widywaliśmy się rzadko, od kiedy non stop siedziała w kafejce. A ja starałem się jak mogłem ciągnąć koniec z końcem. W końcu byłem reporterem wojennym. Dlatego zastanawiałem się nad tym, czy aby nie przyjąć nowej oferty pracy. Która wiązałaby się z wyjazdem na kilka miesięcy. Tylko jak miałem oznajmić to mojej narzeczonej? Właśnie miałem w głowie gotową formułkę kiedy usłyszałem telefon. Zdziwiony na niego spojrzałem i nie znałem tego numeru, ale jednak odebrałem

- James Collins, słucham?
- Dzień dobry, nazywam się Lindsay Rodney. Jestem wydawcą w Book of Marks.
- Dzień dobry. W czym mogę pomóc?
- Otrzymaliśmy kilka miesięcy temu pana książkę. I nie będę obijać w bawełnę. Chciałabym ją wydać. Bardzo mi się spodobała, i oczywiście potrzebne jest kilka poprawek.
- Przykro mi, ale nie zamierzam wydawać książki jeśli ma być aż tyle poprawek. Od kilku miesięcy starałem się ją wydać w takiej formie jaka jest. Bez seksu i ostrego romansu. I kiedy wszyscy mnie odsyłali z kwitkiem, postanowiłem zaniechać ten pomysł. Wydam za własne pieniądze tylko dwie wersję. Dla moich rodziców i dla rodziny, która mi dużo pomogła w napisaniu historii. Dziękuje bardzo za informację, ale jest już nieaktualna. – rzuciłem i chciałem się już wyłączyć
- A co jeśli bym powiedziała, że chodzi mi tylko o drobne zmiany. Taka jak stylistyka i kilka momentów. Chodzi mi raczej o dopisanie jakiś ubarwień jak na taką książkę przystało, a nie suchych faktów jak to dziennikarz wojenny musi pisać.
- Naprawdę? Bez żadnych dodatkowych szczegółów?
- Owszem, nie interesuje nas seks. Tylko historia prawdziwej miłości. Do pasji, i drugiego człowieka. I owszem, jesteśmy zainteresowani wydaniem również tej książki w języku hiszpańskim. W końcu ta historia dotyczy również tego kraju.
- Naprawdę? Jesteście zainteresowani moją książką?  - zdziwiony aż wstałem ze swojego miejsca
- Tak. Więc kiedy byśmy mogli się spotkać, aby omówić wszelkie szczegóły?
- Kiedy państwo chcą. Ja jestem wolny codziennie.
- Dobrze, w takim razie jesteśmy umówieni jutro na pierwszą. Odpowiada termin?
- Oczywiście. Mam coś ze sobą przynieść?
- Drugą kopię książki, aby mógł pan wiedzieć o co mi chodzi z drobnymi poprawami.
- Dobrze, w takim razie jesteśmy umówieni w?
- O pierwszej, w siedzibie wydawnictwa. Proszę przyjść na drugie piętro, i poszukać pokoju z moim nazwiskiem.
- Dobrze. – rzuciłem i się wyłączyłem

Nie powiem byłem w takim szoku, ze nie wiedziałem co mam zrobić. Straciłem nadzieję, a tu coś takiego. W dodatku nie mogłem wysiedzieć w mieszkaniu, więc od razu pojechałem do knajpki Emmy i widziałem ją za barem. Zdziwiona na mnie spojrzała, więc z uśmiechem pociągnąłem ją na bok.

- Dostałem to.
- Ale co? – zdziwiona na mnie spojrzała
- Chcą wydać moją książkę w tej formie jaka jest.
- Naprawdę? – a ja jedynie pokiwałem głową, że tak – To wspaniała wiadomość! Kiedy się z nimi spotykasz? – przytuliła mnie mocno na co się aż zaśmiałem
- Jutro. Kurczę, każdy mnie odrzucał a ci chcą taka książkę jak ja ją widzę.
- Świetnie! W końcu będę mogła ja przeczytać. Pamiętasz? Obiecałeś mi, dostanę ją do ręki, kiedy ktoś zechce ją wydać.
- No tak, ale chcą ją również wydać po hiszpańsku. Będę musiał wysłać wszystkim z specjalną dedykacją.
- Nie martw się nimi, ciesz się tym, że dostaniesz taką szansę. Już nie będziesz narażony na odłamki albo bomby.
- Emma, nie zapominaj, że jestem dziennikarzem wojennym. Nikt nie wie czy za dwa miesiące nie pojadę gdzieś.
- Nie możesz po prostu zacząć pisać książki? Nie tak trudno jest wymyślić jakiś romans.
- Nie w tym rzecz, sama dobrze o tym wiesz. Ale nie chce się kłócić w miejscu publicznym. – rzuciła wracając do swojej pracy

W tym momencie czułem się niepotrzebny, więc po prostu machnąłem ręką i sobie poszedłem. Musiałem pobyć chwilę sam. Dlatego poszedłem na grób mojej babci. Kupiłem jej ulubione kwiaty i tylko rzuciłem „dziękuje”. Gdyby nie to, że zapisała mi to w testamencie to na pewno bym nie pojechał do Barcelony i nie poznał wszystkich. Ale z drugiej strony denerwowałem się, i to bardzo jutrzejszym spotkaniem. I miałem nadzieję, ze naprawdę im się podoba tak jak jest.

Sądny dzień, wstałem dosyć wcześnie i po raz kolejny drukowałem swoją książkę. Spakowałem wszystko co było mi potrzebne i wyszedłem bez śniadania. Miałem spotkanie dopiero na pierwszą, ale postanowiłem odwiedzić jeszcze mojego przyjaciela. Chociaż on był zdecydowanie wczorajszy, ale jak się okazało był na imprezie w nowym lokalu. Wrócił dopiero co z Japonii więc nie dziwiłem się, że pierwsze co to poszedł do knajpy.

- Dlatego najlepiej być samemu niż z kimś. Jesteśmy wolnymi strzelcami, dzisiaj możemy być tutaj, a jutro gdzie indziej. Ale nie, ty chciałeś wchodzić w poważny związek.
- Wiem o tym. Czasem żałuję, ale z drugiej strony wiem, ze mam do kogo wrócić. Tyle tylko, że Emma coraz bardziej mówi o byciu razem, tutaj. A nie gdzie indziej. Ostatnio widziałem zdjęcia mieszkań do kupienia.
- A nie sukien ślubnych? – zaśmiał się, a ja tylko rzuciłem, że to nie śmieszne – Więc lepiej powiedź mi dlaczego nie chcesz zrobić tego kolejnego kroku?
- Bo nie jestem szczery w stosunku do niej. – westchnąłem, a ten mi się przyjrzał – Poznałem w Sevilli dziewczynę, dużo mi pomogła.
- Nie mów, że zdradziłeś! Ty?! – zaśmiał się, a ja pokiwałem głową – Ładna chociaż?
- Śliczna. – zauważyłem – Bezpośrednia, mądra. Inna od Emmy. Napisałem krótką wzmiankę o niej w książce.
- Ale mnie zachęciłeś do przeczytania. – zaśmiał się – Nie masz jej zdjęcia?
- Mam. – westchnąłem wyciągając telefon, gdzie miałem jej zdjęcie ze szpitala
- Uła, gorąca sztuka. Wolna?
- Tak. Jednak nie szuka związku. Po śmierci ojca czuję się zagubiona i unika poważniejszych związków.
- Byłeś z nią tak krótko, a tyle o niej wiesz? Czy ty czasem nie pojechałeś tam napisać książkę o swojej babci?
- Owszem, ale ona mi pomagała. To samo z siebie wyszło. Nie mogłem jej wygonić z pokoju.
- Mogłeś, ale nie chciałeś. Na tym polega różnica. I zastanów się czy dalej chcesz być w tym związku, jeśli boisz się zaangażowania na wyższym poziomie. A teraz przyjacielu uciekaj na spotkanie i daj mi znać jak poszło.

W sumie to miał rację, jak chciałem zdążyć to powinienem już wyjść. I co najważniejsze nic nie zepsuć. Pojechałem metrem do wydawnictwa i trochę mi zeszło, zanim znalazłem odpowiedni pokój. Zapowiedziałem się i zaraz w drzwiach pojawiła się miła i ładna blondynka. Uśmiechnąłem się do niej, co odwzajemniła i zaprosiła do środka.

- Wiem, jestem młoda. Ale książka mi się bardzo podoba i co najważniejsze mój szef sam ją polubił i w końcu przeczytał. – zauważyła
- Dziękuje. – rzuciłem na co zdziwiona na mnie spojrzała – Wysłałem tą książkę w czerwcu do wszystkich wydawnictw. I dopiero wy się odezwaliście i chcecie wydać to tak jak jest.
- Nie ma co zmieniać. To śliczna książka, mówiąca o prawdziwej miłości. Naprawdę pojechałeś do Sevilli aby to napisać?
- Tak. Pojechałem tam bez niczego, tylko z adresem baru. Odnalazłem rodzinę, która była mocno związana z głównym bohaterem.
- Podziwiam, ale za to mogę wydać tą śliczną książkę. Ma w sobie wszystko to, co potrzebne. Tylko jak już mówiłam musimy dopisać kilka opisów do niektórych momentów. Bo za bardzo wieje nudą.
- Mam nadzieję, ze nie chodzi o sceny łóżkowe. – mruknąłem na co się zaśmiała
- Nie. Rozumiem, że nie chcesz o tym pisać. Nikt by nie chciał.
- Więc co to za momenty?


Przesiedziałem z nią trzy godziny. Nie powiem, ale była sympatyczna i znała się na tym co robi. Z czego byłem zadowolony bo mogłem powierzyć swoje dzieło w dobrych rękach. Umówiła mnie już z wydawca w Madrycie, który miał zająć się moją książką na tamtym rynku. Jak na pierwszy dzień to miałem dużo informacji do przyswojenia, i w sumie kiedy wróciłem do domu to od razu usiadłem z laptopem i zacząłem pracować nad książką. Emma w sumie dała mi święty spokój, bo sama czytała. Obiecałem jej, więc teraz mogła w końcu dowiedzieć się nad czym pracowałem w maju. Wyłączyłem laptopa, bo i tak już była godzina dosyć późna. Emma spała z książką na łóżku, więc wyciągnąłem ją z jej dłoni i zauważyłem, że jest akurat na momencie gdzie opisałem Carmen. Sam przeczytałem ten fragment z uśmiechem. Do tej pory miałem wachlarz, wisiał na ścianie w moim biurze. Położyłem się spać, ale długo myślałem nad tym co powiedział mi przyjaciel. 

piątek, 1 sierpnia 2014

11 maja 2014

11 maja 2014

Gdybym mógł to bym spał dłużej, ale niestety mój telefon dawał o sobie znać, więc od razu za niego złapałem i nie patrząc na wyświetlacz odebrałem.

- Tak?
- Witaj kochanie, widzę, że obudziłam.
- Hej. Położyłem się naprawdę późno, a dzisiaj mam wielki finał. Spotykam się z całą rodziną i wiem, że tego nie pochwalasz, ale wybieram się na corridę. Na wielki finał. – zauważyłem a ona westchnęła
- Czyżbyś starał się zostać miłośnikiem walk z bykami? Byłeś ich przeciwnikiem.
- Owszem, ale oni się tak tym podniecają. No i ta para staruszków jest naprawdę miła. Jose junior to samo.
- Kochanie cieszę się, że pisanie książki idzie ci tak łatwo, ale nie chce abyś przez to się zmienił. Wiem jaki miałeś kontakt z babcią, jak nie chciałem w ogóle do niej zadzwonić, albo napisać kartkę urodzinową. Nie zmieniaj się ze względu na swoją nieżyjącą babcię. Dobrze, że jutro wracasz do domu, zapomnisz o swojej wyprawie do Sevilli.
- To nie ma nic wspólnego z tym, że moja babcia się do mnie nie odzywała. Specjalnie zapisała mi to w testamencie, wiedziała, że będę starał się poznać prawdę. – powiedziałem i przypomniało mi się jak o tym mówiła Carmen – Jako moja partnerka powinnaś przynajmniej tolerować to co robię. Może nie jest to związane z moim zawodem, to nie wojna. Ale historia równie ciekawa, w dodatku mam przy sobie ludzi, którzy znają prawdę. Znają moją babcię, a raczej kobietę której ja nie znałem. Jutro wracam do domu, ale nie chcę się teraz kłócić. – zauważyłem i się po prostu wyłączyłem

Musiałem przygotować się na wielki finał, dlatego wziąłem szybki prysznic, spakowałem swoją torbę i z uśmiechem wyszedłem. Ze sobą miałem również aparat, aby porobić zdjęcia. Ale nie powiem to co zobaczyłem tak mnie wmurowało w ziemię, że nie wiedziałem co mam zrobić. To, ze cała rodzina była ubrana w tradycyjne stroje to ok, ale nie przypuszczałem, że pojawi się aż tyle ludzi. A oni będą w świetle reflektorów. Niektóre osoby chciały zrobić sobie zdjęcie z nimi. Ale z tego co zauważyłem, to nie było wśród nich Carmen. Podszedłem do towarzystwa i od razu dorwała mnie donna Carmen.

- Przyszedłeś. – uśmiechnęła się do mnie – Już myślałam, że jednak stchórzyłeś, albo jesteś naprawdę wielkim przeciwnikiem corridy.
- W sumie to zostałem zaproszony jeszcze przez jedną osobę i nie mogłem odmówić.
- No tak mój wnuczek chce się popisać.
- Właściwie to zaprosiła mnie Carmen. – zauważyłem a ona zdziwiona na mnie spojrzała
- Ooo przedstawiam ci moje córki. Maria, najlepszy rzecznik prasowy i specjalista od wizerunku. Julia, najlepszy psycholog w mieście i Lauren – nasza gwiazda flamenco.
- Tak myślałem, że ktoś jednak poszedł w pani ślady, ale Carmen nie chciała powiedzieć.
- Moja chrześniaczka jest skryta bo nie chcę chwalić się swoim talentem. Tyle tylko, ze wolała odciąć się od wszystkiego, od flamenco i od walki z bykami.
- Lauren, musisz ją zrozumieć. – rzuciła z tego co zapamiętałem Julia
- Ale idziemy do środka, idziesz z nami? – zapytał pan Jose
- On czeka na Carmen. Więc możemy iść, znają drogę. – uśmiechnęła się do mnie co odwzajemniłem, chociaż słyszałem jakieś szepty

Zastanawiałem się dlaczego Carmen nie pojawiła się z całą rodziną. I w sumie trochę głupio się czułem tak stojąc pod wejściem i nie wiedziałem kiedy się pojawi bo nie miałem jej numeru telefonu. Ale zagadka sama się wynurzyła za rogu. Ujrzałem dziewczynę w długiej czarnej sukni. I nim się zorientowałem to przede mną stała Carmen.

- Coś nie tak? – zapytała spoglądając na swój strój
- Nie, wyglądasz ślicznie. Nie powinienem chyba tego mówić, ale czarny dobrze na tobie leży.
- Nie tylko czarny. – rozłożyła wachlarz, który okazał się czerwonym dodatkiem – Ale wszyscy już są?
- Tak. Przywitałem się z twoją mamą i ciociami. Wyglądają na miłe i dowiedziałem się coś o twoim talencie do flamenco.
- Zamknij się i podaj mi ramię. – zauważyła dając mi kuksańca – Jak będziesz miły to może ci pokażę co nie co z tego talentu.
- Trzymam za słowo. – przepuściłem ją pierwszą w drzwiach i nie powiem, ale widok jej gołych pleców zrobiło na mnie wrażenie bo nie powiem, ale to było coś… tatuaż się odznaczał przy upiętym koku i takim dekolcie z tyłu.
- Więc jak wiesz walka składa się z kilku części więc mam nadzieję, że nie znudzisz się po pierwszej, albo nie uciekniesz. A za każdą udaną akcje wołamy „ole” musisz dotrwać chociaż do występu moich. – uśmiechnęła się do mnie co odwzajemniłem
- Nie bój się, w takim towarzystwie dam radę. A i mogę robić zdjęcia? – na co pokiwała głową, że tak
- Ale nie rób zdjęć mojego tyłka. Nie mam nic do niego, ale nie rób tego.

Zaśmiałem się serdecznie bo ona naprawdę była bezpośrednia. Weszliśmy do loży i nie powiem, ale to co zobaczyłem po raz kolejny mnie wmurowało w podłożę. Wszystkie siedzenia były zajęte, i wszyscy tu żyli walką. Czułem się trochę jak obcy w tym towarzystwie, ale za to mogłem robić zdjęcia. Ukradkiem udało mi się zrobić zdjęcie Carmen z jej ciocią, tancerką flamenco. Oczywiście zostałem zaproszony na imprezę po walce w klubie w którym tak często bywałem i pomyślałem, że byłoby miło pożegnać się również z Miguelem, który dużo mi pomógł. No i zaczerpnąć trochę flamenco na żywo, a nie tylko na youtubie. Tyle tylko, że w pewnym momencie wydarzył się wypadek. Javi akurat walczył z bykiem i nieźle go poturbował. Carmen od razu wstała i nim się obejrzałem to już jej nie było, i nie przypuszczałem, że kobieta może tak szybko poruszać się w długiej sukni i na wysokich obcasach.

- Idź za nią. Zapewne idzie do szpitala. – zauważył Jose senior więc się szybko zebrałem

Ale niestety nie mogłem jej dorwać, więc trochę błądziłem po uliczkach, aż w końcu znalazłem szpital. Nawet byli bardzo pomocni i mi powiedzieli gdzie leży toreador, ale nie było to trudne. Ponieważ na korytarzu stało ich chyba z siedmiu w tradycyjnych strojach, już miałem podejść do nich kiedy zauważyłem Carmen. Była lekko przybita i smutna. Nie wiem dlaczego, ale postanowiłem zrobić im kilka zdjęć z ukrycia. Niestety moje zboczenie zawodowe dało o sobie znać. Ale podszedł do nich lekarz, więc sam wyszedłem z ukrycia. Nic nie rozumiałem, ale kiedy widziałem widoczną radość po innych, zrozumiałem, że jest dobrze.

- Tylko ma złamaną rękę i rozcięty łuk brwiowy. Debil miał szczęście. – mruknęła
- To chyba dobrze co?
- Moja siostrzyczka chciała powiedzieć, że się cieszy. – zaśmiał się Jose – Pewnie uważasz, że to idiotyczne, tyle osób w poczekalni w takim stroju.
- Nie, zdziwi cię to pewnie, ale nie. W sumie to nie widziałem jak walczyłeś. Pobiegłem za Carmen do szpitala, ale ją zgubiłem, tak samo jak drogę w uliczkach.
- Nic nie szkodzi. Dorwałem go, bo gdybym tego nie zrobił to mój przyjaciel dałby mi nieźle po tyłku. Ale wracamy do siebie, mam nadzieję, że będziesz na imprezie?
- Tak. Postaram się przynajmniej. – zauważyłem
- Rozumiem, że Carmen zostanie tu do późna, ale daj spokój przyjdź. – pokiwałem jedynie głową i zostałem sam na sam z dziewczyną
- Nie przyjdziesz?
- To mój przyjaciel, posiedzę z nim. Szkoda tylko, że nie pożegnam się z tobą chociaż jednym drinkiem.
- Pożegnania w szpitalu mają też inny urok. – uśmiechnąłem się do niej – Javi ma się dobrze, to się teraz liczy. Chociaż muszę przyznać, że ty masz niezłe zdolności. Biec tak szybko w takich butach, podziwiam. – rzuciłem na co się zaśmiała – Musze przyznać, że podobała mi się dzisiejsza lekcja historii. Już nigdy nie powiem, że jesteście zabójcami. Bo zaczynam rozumieć o co w tym wszystkich chodzi. Również miło było cie poznać, w sumie to do tej pory pamiętam jak wpadłaś do mnie do pokoju.
- Nie lubię pożegnań, kojarzą mi się to z odejściem na zawsze. – szepnęła – Więc zakończmy po prostu na buziaku w policzek i mocnym uścisku. – powiedziała, na co spełniłem jej prośbę i mocno ją przytuliłem
- To była dla mnie przyjemność spędzić z tobą czas. Jesteś dobra nauczycielką i towarzyszką.
- Cieszę się, że mogłam pomóc. – dała mi buziaka w policzek – Obiecuję, że przeczytam książkę.

Uśmiechnąłem się do niej i zostawiłem samą. Szybko wróciła do Sali przyjaciela. W sumie sam nie wiedziałem co mam zrobić, dlatego pojechałem do knajpki i zakręciłem na imprezę. Nie powiem, ale było to dla mnie zupełnie coś nowego. W klubie zobaczyłem zupełnie inny świat. Wspólna radość, w dodatku taniec flamenco mocno zapisał mi się w pamięci. Tylko żałowałem jednego, że nie było z nami Carmen i nie mogłem zobaczyć jak tańczy. Z tego co słyszałem to zapowiadała się nawet na światową tancerkę, ale przestała. Nie powiem, ale była jedną wielka chodzącą tajemnicą. W sumie jako, że jutro wracałem do domu, to musiałem się pożegnać. Czekała na mnie walizka do spakowania. Chociaż nie było łatwo pożegnać się z wszystkimi, o dziwo Jose dał mi swój numer telefonu i zaprosił mnie z Emmą. Dopiero wtedy pomyślałem o swojej narzeczonej z którą rano nie pożegnałem się za miło. Dlatego kiedy tylko przekroczyłem próg pokoju to od razu wykręciłem do niej numer.

- Przepraszam, przesadziłam rano. – westchnęła
- Nie masz za co przepraszać. Sam nie byłem bez winy.
- Wiem. Ale jutro wracasz i wszystko wróci na normalny tryb. Bo przyznam się, że tęskniłam.
- Jutro już wracam. Mam już wszystko spakowane.
- W takim razie czekam. – ale usłyszałem pukanie do drzwi
- Muszę kończyć, mam gościa.
- O tej porze? – a ja otworzyłem drzwi i zobaczyłem Carmen – Halo jesteś tam?
- Hiszpanie balują do późnej nocy. Ale muszę  kończyć, do zobaczenia jutro. – wyłączyłem się – Mówiłaś, że nie lubisz pożegnań.
- Wiem, ale nie mogłam być sama. Zostałam wygoniona ze szpitala, a wszyscy radują się z wygranej. – rzuciła wchodząc do środka – I zabawne, ale jedynym miejscem gdzie chcę być  jest ten pokój.
- No cóż w tym momencie mam małe deja vu. Tyle tylko, że w innej sukience i w innych okolicznościach.
- Nie wparowałam do ciebie zła. – odezwała się – Wpadłam bo chcę spędzić z tobą noc. Chociaż zapewne nic z tego bo zaraz się wykręcisz, że kogoś masz. Choć tak naprawdę to gówno mnie to obchodzi. Jak to mówią wakacyjna przygoda.
- Wow. – rzuciłem w niemałym szoku
- Wiem jestem zbyt bezpośrednia. Nie raz mi o tym mówiono, ale cóż. Taka już jestem. Więc? Zamierzasz do mnie podejść i wykorzystać fakt, że dziewczyna sama przyszła do twojego pokoju? Czy będziesz stać  tak jak kołek i się we mnie wpatrywał?
- Nie chcę cię krzywdzić. – zacząłem a ona podniosła jedną brew do góry
- Jak chcesz. – rzuciła ruszając w moim kierunku, ale zamiast do mnie podejść to złapała za klamkę – Szkoda, ale cóż. Znajdę kogoś innego w klubie. W takim razie żegnam.
- Carmen. – westchnąłem łapiąc ją za dłoń ale to był błąd, bo spojrzała na mnie z dołu i po prostu utonąłem w tym spojrzeniu

Sam nie wiem jakim cudem, przyciągnąłem ją do siebie mocno i pocałowałem. Nasze usta szalały w jednym rytmie, dłonie nie wiedziały gdzie mają spocząć, a nogi same skierowały się w stronę łóżka. O dziwo pozbycie się sukni nie było żadnym problemem. Tak samo jak reszty ubrań. Nigdy nie przywiązywałem większej uwagi do tego, że podczas seksu można było czuć cos takiego. Albo może z Carmen było to coś wyjątkowego. Dziewczyna doskonale wiedziała jak działa na facetów, wiedziała jak uwieść. Ułożyłem się wygodnie na plecach podkładając sobie poduszkę pod głowę, ciekawy co powie, ale ona jedynie położyła głowę na mojej klatce piersiowej i się uśmiechnęła – szczerze. Sam odwzajemniłem gest i po prostu szepnąłem.

- Zatańcz dla mnie.
- Jestem naga. – zauważyła ze śmiechem, na co podałem jej koszulę więc szybko ją ubrała, a ja włączyłem muzykę

Jej ciocia zaczarowała mnie, ale nie wiem co mogłem powiedzieć o Carmen. Po prostu siedziałem jak zahipnotyzowany. Potrafiła nadgarstkiem zrobić wszystko i widać było, że w tańcu opowiada jakąś historię. I żałowałem, że nie pokazała mi tego tańca w sukni, ale kiedy złapała za wachlarz to myślałem, że zaraz go zgubi, ale pomyliłem się. Doskonale wiedziała jak nim operować i zapewne siedziałem jak ten głupek z otwartą buzią, ale byłem w szoku. I nie rozumiałem dlaczego rzuciła taniec, jeśli miała talent i urok. Widać w tym co robi, że po babci dostała to co najcenniejsze. Na dodatek tańczyła sama z zamkniętymi oczami, więc wiedziałem, że w myślach przeżywa coś, co jest odzwierciedleniem ruchów. Ale w pewnym momencie przestała i usiadła mi na kolanach.

- Jesteś niesamowita. – szepnąłem przyciągając ją do siebie – Niesamowita. – powtórzyłem całując ją na co zamruczała

Tym razem zmęczenie dało o sobie znać, więc szybko zasnąłem, ale kiedy się przebudziłem Carmen dalej spała obok mnie. Spojrzałem na zegarek i wskazywał czwartą rano. No cóż, o dziesiątej miałem samolot więc powinienem się ogarnąć. Spojrzałem na dziewczynę i zobaczyłem jej tatuaż na karku. Dałem jej tam buziaka i poszedłem do łazienki wziąć prysznic. Kiedy wyszedłem to widziałem ją jak ubierała swoją sukienkę, więc się z nią przywitałem.

- Hej, powinnam się zbierać. Zapewne niedługo i tak wyjeżdżasz na lotnisko więc nie będę przeszkadzać.
- Owszem, o dziesiątej mam samolot, a jeszcze nie spakowałem do końca walizki.
- W takim razie bezpiecznego lotu. I powodzenia z książką. – uśmiechnęła się do m nie co odwzajemniłem
- Nie chce zapeszać, więc nie podziękuje. I dziękuje za wczoraj. To było dla mnie…
- Ciii… - przyłożyła palec do moich ust – Niech zostanie tak jak jest. Powodzenia. – szepnęła dając mi ostatniego całusa, którego odwzajemniłem

Nim się obejrzałem to zostałem sam w pokoju. Westchnąłem tylko bo w tym momencie nie bardzo chciało mi się wyjeżdżać. Ale kiedy spakowałem swoją torbę, to postanowiłem pościelić, a raczej zaścielić łóżko. Kiedy poprawiałem poduszkę, to zobaczyłem jej wachlarz wraz z karteczką napisaną po hiszpańsku. Uśmiechnąłem się pod nosem i zapakowałem to do torby, a karteczkę do kieszeni. Nie miałem w tym momencie czasu, aby przetłumaczyć, więc postanowiłem zrobić to w samolocie. Szybko się wymeldowałem i pojechałem taksówką na lotnisko, bo zdecydowanie nie chciałem błądzić autobusami. Odprawa i już siedziałem w samolocie. Byłem właśnie nad Hiszpanią, kiedy przypomniałem sobie o karteczce. Szybko ją wyciągnąłem z kieszeni i zacząłem zastanawiać się co napisała. W sumie nie rozumiałem dlaczego po hiszpańsku, a nie po angielsku. Ale z pomocą przyszła mi o dziwo kobieta, która siedziała obok. Chyba widziała przez ramię, ze nie rozumiem wszystkiego, więc bez pomocy słownika mi przetłumaczyła:
 „Żaden dzień się nie powtórzy, nie ma dwóch podobnych nocy, dwóch tych samych pocałunków, dwóch jednakich spojrzeń w oczy.”

Uśmiechnąłem się pod nosem, bo teraz rozumiałem. Zostawiła mi wachlarz, abym nie zapomniał. Chociaż nie wiem czy byłbym w stanie po takim show jakie mi zafundowała tańcząc flamenco i po spędzonej nocy. Carmen Ordonez Fernandez na pewno pozostanie w mojej pamięci.