poniedziałek, 21 kwietnia 2014

9 maj 2014

9 maj 2014
Do niedzieli miałem jeszcze kilka dni, i kompletnie nie wiedziałem co robić. Dlatego siedziałem w pokoju i po prostu pisałem. Nawet nie przypuszczałem, że przyjdzie mi to tak szybko. Miałem już połowę książki, kiedy przyszła blokada. Mianowicie nie wiedziałem jak zabrać się za rozdział o hotelu w innej miejscowości. Byłem ciekaw, czy ten pokój dalej jest, dlatego po prostu spakowałem swoją torbę i poinformowałem o tym recepcję. Dostałem za to informację w który pociąg wsiąść i jak się dostać na dworzec. Tyle tylko, że kiedy chciałem wyjść z hotelu to zauważyłem Carmen.

- Hej, a ty co tu robisz? – zdziwiony na nią spojrzałem
- Nie miałam co robić. A i tak dziadkowie wysłali mnie do ciebie z tą paczuszką. – podała mi więc zdziwiony odwiązałem wszystko – Poprosili swojego przyjaciela, który zajmuję się naszym domem, aby przywiózł to z La Roda. Więc chyba jest to ważne.
- Dzięki, będę miał co czytać w drodze do Fuente da Piedra.
- Czyli jedziesz szukać? Fajnie.
- Jeśli chcesz możesz jechać ze mną, ale zapewne masz dużo obowiązków.
- W sumie nie mam co robić, do niedzieli mam wolne. – uśmiechnęła się – A z miłą chęcią się przejadę.
- Naprawdę? W takim razie, co do ciebie? Po rzeczy?
- Po co mi? Kupię po drodze.
- Jeśli tak, to idziemy. Musimy kupić jeszcze bilet i dostać się do hotelu.

Dzięki Carmen dojechaliśmy na dworzec szybciej niż jakbym błądził po mieście sam. Kupiła bilety i siedzieliśmy na swoich miejscach w pociągu. W planie miałem zamiar przeczytać to co mi dali jej dziadkowie, dlatego wyciągnąłem wszystko, bo i tak Carmen złapała za telefon i do kogoś pisała. Czytałem właśnie wycinki prasowe, gdzie na zdjęciu widziałem moja babcię, kiedy usłyszałem.

- Ładna. Taka typowa angielka.
- Masz coś do kobiet z mojego kraju?  - zdziwiony na nią spojrzałem, a ona się tylko uśmiechnęła
- No cóż. Mówi się, że angielki nie są ładne.
- Moja narzeczona jest. – rzuciłem pod nosem
- Nic o niej nie mówiłeś. Wiem tylko to, że nie podziela twojego entuzjazmu.
- No cóż. Moja babcia była na mnie zła, że poszedłem na dziennikarza wojennego. A moja narzeczona na początku była zła, kiedy jej oznajmiłem że z dnia na dzień jadę szukać duchów. Zwłaszcza, że ma teraz ciężki okres w pracy, bo zakłada knajpkę.
- Czyli ona chcę się ustatkować, mieć na miejscu wszystko, a ty skakać z kraju do kraju.
- Latać chyba. – zaśmiałem się a ona przewróciła oczami – Ale nigdy o tym tak nie myślałem. Jak dla mnie to po prostu knajpka.
- No cóż. Faceci nie czytają za dobrze znaków. Ale zamierzasz napisać książkę i co dalej?
- Nie wiem jeszcze. Ostatnio byłem w Iraku, no i teraz jestem tutaj i piszę książkę. Mam nadzieję, że mi to wyjdzie. Pisałem dzisiaj rano i dobrze mi szło, ale miałem blokadę kiedy doszedłem do rozdziału o hotelu.
- Jedziemy sprawdzić czy dalej jest ten pokój?
- Dokładnie, nie mogłem w necie znaleźć ich adresu.
- Czasem takie stare hotele nie mają stron internetowych. Ale trochę o nim słyszałam. I wiem gdzie się znajduje, niedaleko mieszkał mój były.
- Mieszkał?
- Tak, kiedyś mieszkałam w tym samym mieście co dziadkowie, ale po śmierci taty przeprowadziliśmy się do Sevilli.
- Ja mieszkam w stolicy i nie wiem czy dałbym radę przenieść się do jakiejś małej miejscowości, albo wsi.
- Owszem większe miasta dają nam więcej plusów, przyjemności. Ale wolę spokojniejsze miejsca. Wtedy mogę pomyśleć i się wyciszyć.

Uśmiechnąłem się do niej, bo nie powiem ale miło było jak się zaczynała przede mną otwierać. No i chyba to była nasza najdłuższa rozmowa od kiedy się poznaliśmy. Ale dojechaliśmy, więc jak posłuszny piesek szedłem za Carmen, która wiedziała doskonale gdzie iść. Tyle tylko, ze nie chciała wejść ze mną do hotelu. Miałem sam wszystko załatwić. Do ręki wziąłem rozmówki aby sobie jakoś poradzić, ale miałem szczęście, że na recepcji siedział chłopak, który mówił po angielsku. Tyle tylko, że pokój był zajęty. O tej porze nie było miejsca nigdzie, więc wyszedłem z niczym. Carmen siedziała na murku i się opalała, ale kiedy zasłoniłem jej słońce to od razu na mnie spojrzała.

- No cóż pokój jest, ale zajęty. Cały hotel jest zajęty do końca tygodnia.
- Nie możesz wejść nawet na chwilę? W końcu nikogo nie widać w tym hotelu. Od chwili kiedy tam byłeś tylko cztery osoby wyszły.
- Tak mi powiedział chłopak siedzący na recepcji.
- No to chyba musimy wrócić. – westchnęła
- Szkoda. Mogłem zadzwonić do nich i się dopytać nim przyjeżdżać.
- Aj chwila. – rzuciła – Ale jeśli piśniesz słowo moim dziadkom to masz kopa. A jeśli ktoś się dowie, to masz mnie bronić.
- Co ty chcesz? – zapytałem, ale sam siebie bo nie było już jej przy mnie, tylko wchodziła do budynku i w sumie nie czekałem długo bo do mnie podeszła z uśmiechem
- Mamy pokój dla siebie do jutra. Rano przed dziewiątą musimy się wynieść. – rzuciła
- Ale jak? Mówił mi, że wszystko zajęte.
- Owszem, ale nasz pokój jest zajęty od jutra. A moje nazwisko zdziała cuda, chociaż nie lubię tego robić. I mam zakaz.
- Spokojnie nic nie powiem. No i co idziemy? – ale pociągnęła mnie do pokoju i nie powiem, ale zaskoczyło mnie to, że znajduję się tam tylko jedno łóżko
- Nie bój się, nie gryzę więc spokojnie możemy spać w jednym łóżku. I nie martw się, wiem że jesteś zajęty i tak nie jestem tobą zainteresowana.
- Miło to słyszeć. – zaśmiałem się – Ale powinniśmy poszukać czy nie ma jakiś znaków.
- Z tego co się dowiedziałam, to pokój nie był zmieniany od kilkunastu lat. Niestety nie robili tu nawet remontu bo nie mieli aż tylu pieniędzy, i dopiero w przyszłym roku będzie remontowana ta część budynku.
- Byłaś tu tylko trzy minuty, jak nie krócej i tyle się dowiedziałaś?
- Ma się ten urok. – wystawiła mi język kładąc się na łóżku – Ale nie będziesz się krępować spać w tym samym łóżku co twoja babcia, która na pewno nie była grzeczna?
- Nie pomyślałem o tym nawet, dopóki mi nie powiedziałaś. – usiadłem obok niej – W sumie nie mogę zrozumieć jak moja babcia zakochała się tak bardzo i po prostu wyjechała.
- Była młoda, nic dziwnego. Zresztą przyjechała tutaj tylko na wakacje, poznała mojego wujka. A z tego co wiemy, to długo by się nim nie nacieszyła.
- Jutro wracamy do Sevilli, a w niedzielę wielki finał. Przygotowana?
- Żartujesz? – zaśmiała się serdecznie – Kieckę to ja mam już od trzech miesięcy. Tylko jak poszłam na pokaz mody, wiedziałam jaką wybiorę.
- Macie pokaz mody strojów do flamenco? – ale nie musiałem nawet czekać na odpowiedź bo jej wzrok mówił sam za siebie – Niech zgadnę, coś seksownego tak aby o tobie mówili do następnej imprezy?
- Nie, owszem coś modnego, ale nie seksownego. Za każdym razem w niedzielę, w wielki finał moja rodzina ubiera się w tradycyjne stroje. Od małego do starszego. To taka tradycja, i mamy swoją lożę. Ale będziesz to sam zobaczysz.
-No, a później wracam do domu. Oby wypaliła ta książka.
- Wypali i na pewno się wszystkim spodoba. Ale… nie uważasz, ze ten stolik stoi teraz w innym miejscu?
- Nie rozumiem.
- Przypatrz się, kiedyś stał w innym miejscu. Widać to na podłodze. – rzuciła i zabrała się za przesuwanie – Aha! Miałam rację, patrz. Ktoś przesunął ten stolik tylko po to, aby nikt nie widział rysunku na ścianie.
- Moja babcia rysowała takie. – od razu zauważyłem wyciągając dziennik – Widzisz, to jej rysunek.
- Więc mamy dowód na to, że tutaj była. Może to był ich znak? No wiesz, tak jak tatuaż.
- Miło. Miałaś kiedyś taki znak?
- Nie. Ale za to mam tatuaż. Do tej pory pamiętam jak to się przyjęło w domu, gadali o tym chyba z trzy miesiące. Dziadkowie myśleli, ze to z henny.
- Masz tatuaż? – zdziwiony na nią spojrzałem bo nie było nic widać, ale odwróciła się do mnie tyłem i podwinęła bluzkę do góry – zawsze jesteś taka bezpośrednia?
- Krępuje cię widok biustonosza czy pleców kobiety? – zaśmiała się, ale bardziej przypatrzyłem się tatuażowi – Już? Zrobiłam go sobie zaraz po śmierci taty. – poprawiła bluzkę – Przedstawia małego byczka i datę.
- Dlaczego akurat na karku?
- Byki zawsze giną po ostatnim ciosie w kark. To była szybka decyzja. Chociaż nie powiem, ale zamierzam zrobić sobie drugi.
- Kiedyś też o tym myślałem, ale jednak szybko mi wypadł z głowy. Mojej dziewczynie nie podobają się tatuaże. Należy do elity, a tam wiadomo trzeba być ładnie ubranym.
- Mój tato też miał tatuaż, na łydce. W sumie w jego rodzinie każdy ma tatuaż. Cos ważnego przedstawia. Tylko mój braciszek jest czysty.  A właśnie, muszę mu napisać, że dzisiaj nie wrócę do domu. Martwi się o mnie kiedy nie wracam na noc, dlatego zawsze muszę pisać.
- Aj czasem żałuję, że nie mam rodzeństwa. Omija mnie taka miła więź.
- Zaufaj mi, czasem lepiej jest być samemu.


środa, 9 kwietnia 2014

8 maj 2014

8 maj 2014

Jak co dzień, wstawiłem się punktualnie o dziesiątej w mieszkaniu przyjaciół mojej babci. Tym razem był ze mną Jose junior, ale zaproponował trening, abym zobaczył to z bliska i w sumie jego dziadkowie tak się przy tym upierali, więc nie miałem innego wyjścia jak się zgodzić. Po otrzymaniu nowych informacji, wyszykowaliśmy się i wyszliśmy z domu.

- Mówisz, że wracasz do Szkocji po niedzieli? – zauważył Jose a ja pokiwałem głową – Krótko jak na wakacje w Hiszpanii. W ogóle nie zwiedzisz Sevilli.
- Co nie co zwiedziłem. Miejsca dotyczące mojej babci.
- A moja siostra ci pomogła?
- Carmen? Tak, przetłumaczyła mi list. – uśmiechnąłem się – I na tym chyba się skończy. Nie chce w ogóle ze mną współpracować. Tak jak ty, albo twoi dziadkowie.
- Jest nieufna. Dziennikarze nie byli łaskawi dla naszej rodziny. Za bardzo wzięła to do siebie, i dlatego teraz nie chce rozmawiać.
- No tak, jak zadaję jej jakieś pytanie to od razu zmienia temat.
- No cóż. – zaśmiał się serdecznie – Taka jest moja siostra. Niedostępna dla innych, zwłaszcza dla chłopaków. Dlatego jest sama. Od kiedy pamiętam. A nie, miała jednego chłopaka. Miguel, ale się rozeszli. Od tamtej pory nikt.
- I dlaczego mówisz to mi?
- Może tobie uda się do niej dotrzeć. – wzruszył ramionami – A nie nasz wspólny przyjaciel, który nawet nie chce poderwać mojej siostry. Chce być tylko jej przyjacielem.
- To chyba dobrze co? Jeśli by ją skrzywdził to byś nie był w kiepskim położeniu. Kogo wybrać, siostrę czy przyjaciela.
- Zawsze wybieram siostrę. No, ale jesteśmy. Witaj na Plaza de toros de la Real Maestranza de Caballeria de Sevilla.
- Dłuższej nazwy to nie mieliście? – zaśmiałem się, wchodząc za nim do budynku

- Nazwa odpowiednia do historii. Ale przedstawię ci wszystkich, bo pewnie już na mnie czekają.
Poszedłem za nim i jakimś cudem znalazłem się w centralnym punkcie, czyli na arenie gdzie walczyli toreadorzy. Poznałem chyba z ośmiu chłopaków, którzy robili to co kochali, a także przywitałem się z Carmen. Jose mnie przedstawił, i zostawił z nimi, a sam poszedł się przebrać na trening. Carmen sama poszła za swoim bratem, więc nie bardzo wiedziałem jak mam zacząć rozmowę z ludźmi, którzy walczą z bykami a mi się to nie podoba.

- Oglądałeś kiedyś walkę? – zapytał Javier, z tego co pamiętałem
- Na youtube. Na żywo nie.
- I co o tym myślisz?
- Hmm, nie popieram tego. Chociaż rozumiem, macie swoją tradycję. Ale męczycie byka.
- Może i ginie tutaj, ale żyje o wiele dłużej niż inne byki. Zresztą nie walczyłeś to nie wiesz jakie to jest uczucie.
- Staracie się po prostu przeżyć i igracie z losem. No, a płachtą każdy potrafi machać.
- Tak mówisz? – zaśmiał się Javier – To sam spróbuj. – podał mi płachtę – Mamy takiego jednego, małego byczka. Nie zabijamy go, nie bój się. Tylko ćwiczymy.

Pomachał ręką i w tym momencie pojawił się byczek. W sumie pierwsza runda była dla mnie, bo byk nie staranował mnie, ale ładnie walczył z moją płachtą, ale w pewnym momencie zobaczyłem Carmen, więc chciałem się popisać. Tyle tylko, że się odwróciłem i usłyszałem krzyk. Zanim się odwróciłem to widziałem Carmen z płachtą. Zaraz również pojawił się Jose, i reszta chłopaków zajęła się byczkiem, a Carmen podeszła do mnie zła.

- Co ty sobie wyobrażasz?!
- Carmelita daj spokój, chciał się popisać to mu to ułatwiliśmy.
- On nigdy nie był na corridzie, nie wie jak to robić. I na przyszłość, nie odwracaj się w taki sposób do byka. Może to mały, tylko by ci coś połamał albo poturbował, ale jednak to dalej byk.
- Martwisz się o mnie? – zapytałem zdziwiony, a ona była na mnie wściekła
- Carmen dobrze się czujesz? – od razu przy nas znalazł się Jose, a ona tylko go wyminęła i nie oglądając się za siebie odeszła
- Cos nie tak? – zapytałem bo nie powiem, ale byłem w kropce
- Wspomnienia wróciły. – westchnął – Od 2007 roku nie walczyła z żadnym bykiem. Nie od kiedy nasz ojciec zginął. Javier miałeś go pilnować.
- Ale się popisywał więc chcieliśmy dać mu nauczkę. No i pojawiła się Carmen. Myślisz o tym samym co ja?
- Miejmy nadzieję, że nie będzie tak źle.  
- Źle? – zdziwiony na niego spojrzałem a on jedynie westchnął
- Carmen do tej pory przeżywa śmierć naszego ojca. Zginął podczas walki z bykiem. I dlatego przestała sama walczyć. Powinna być w parku Marii Luizy. – westchnął – Pójdę tam po nią po treningu.

W sumie zszedłem z areny i nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Więc swoje kroki skierowałem właśnie w stronę parku, czułem, że chyba muszę się wytłumaczyć, no i podziękować. W końcu jestem cały. Trochę musiałem pobłądzić, ale w końcu odnalazłem odpowiednie miejsce i widziałem ją schowaną pod drzewem, więc tylko podszedłem. Spojrzała na mnie i widziałem łzy w oczach, i tusz na policzkach. Od razu wyciągnąłem chusteczkę, na co za nią złapała wzdychając. Sam usiadłem obok niej i oparłem o drzewo.

- Tak szybko uciekłaś, że nie zdążyłem ci podziękować. – uśmiechnąłem się do niej
- Nie rób już więcej tak głupich rzeczy. Walka z bykiem to nie zabawa.
- No cóż, to był byczek. Ale dziękuje. Wiem, że nie było to dla ciebie łatwe. Po śmierci ojca, przestałaś walczyć.
- Jose. – westchnęła a ja potwierdziłem – Polubił cię.
- A ja was. Chociaż nie mam aż tylu informacji na twój temat. Każdego dnia dowiaduję się czegoś nowego. Jesteś jedną wielka zagadką.
- Rozumiem. Ale nie wiem po co ci to. Jesteś tu dla swojej babci. Zresztą dziwi mnie jedno. Dziennikarz wojenny, zajmuję się historią miłosną.
- Już wiesz dlaczego, więc teraz mi powiedź. Jak bardzo dziennikarze przesadzili? Nie jestem takim dziennikarzem, ale wiem jacy mogą być.
- Opisywali to wszystko w najgorszych epitetach. Napisali, że mój ojciec sam się zabił. Że przesadził i na własne życzenie został tak poturbowany. Ale ty tego nie rozumiesz. Nie wiesz jak to jest… walka z bykiem to coś więcej niż zabawa. To… wiesz, że masz władzę. Jesteś tylko ty, i byk.
-  Co się stało?
- Szatan… wszyscy myśleli, że już nie ma sił. Mój ojciec też tak myślał, ale jednak… byk dostał nowych sił i wziął odwet. Miał zbyt poważne obrażenia. Nie było dla niego ratunku.
- Przykro mi. Wiem jak to jest stracić bliską osobę. Jak to boli, kiedy jesteś zżyta.
- Był dla mnie jak starszy brat, najlepszy przyjaciel ale i ojciec. Był dla mnie wszystkim.
- A teraz Jose i Javier walczą. Nie jest łatwo co?
- Nie, ale gorzej jest kiedy sama walczę. Boję się za każdym razem… to dlatego nie walczę. Wolę rezygnować niż walczyć…
- Miguel. – zauważyłem – Jose mi powiedział, że nie byłaś z nikim.
- Mogłam być z nim, ale nie podjęłam walki. Widzisz, moi dziadkowie są ze sobą od tylu lat, walczyli o siebie.
- Nie powinnaś się poddawać. Twój tato na pewno by ci teraz dał porządnego klapsa. – uśmiechnąłem się do  niej co lekko odwzajemniła – I powiem ci, że jesteś silniejsza niż ci się wydaje. No i lekko stuknięta.
- Słucham?
- No a nie? Wpadłaś do mojego pokoju jakby nigdy nic, do tego uratowałaś mnie przed bykiem.
- Wolałam nie mieć na sumieniu Szkota. – wystawiła mi język
- Mogę zadać ci pytanie? – i nie czekając na pozwolenie od razu je zadałem – Wiem już, że większość z twojej rodziny jest związana z walką. Ale, twoja babcia też była gwiazdą. I nikt nie poszedł w jej ślady?
- Każda kobieta w mojej rodzinie potrafi zatańczyć flamenco, jeśli to cię interesuję.
- Ale żadna nie związała z tym swojej przyszłości. I to mnie dziwi.
- Skąd wiesz? Może ktoś związał. Ale ci nie powiem, musisz przyjść w niedzielę, a sam się przekonasz.
- Zapraszasz mnie? – zdziwiony na nią spojrzałem a ona się uśmiechnęła
- Tak, zapraszam cię i z miłą chęcią wezmę cię na walkę w niedzielę jako moja osoba towarzysząca. Oczywiście jako kumple. Nie jaraj się niczym.

- Nie jestem nastolatkiem. – zaśmiałem się – Ale jeśli mnie zapraszasz to z miłą chęcią przyjdę.